Odcinek drogi łączący Irenę z Łążkiem Chwałowskim jest prościutki, biegnie przez las. Żadnych ostrych zakrętów, wybojów, wielkich dziur w asfalcie. Raj dla kierowców. Zwłaszcza tak doświadczonych jak Grzegorz P. Czy zasłabł? Znał tę trasę jak własną kieszeń. Od kiedy dostał prawo jazdy, przemierzał ją wielokrotnie, mijając przy tym wysoką na kilka metrów sosnę. Stała tuż przy drodze, górując nad innymi drzewami. We wtorek, 14 września, około godziny 13. uderzył w nią volkswagen golf, który prowadził Grzesiek. Jechał od miejscowości Irena w stronę Łążka, wracał z pracy do domu. Sam. Zanim auto roztrzaskało się na drzewie, z niewiadomych przyczyn zjechało na lewy pas ruchu. I jechało tak ponad 100 metrów. - Był bez szans - ocenił Roman Bednarski, ratownik medyczny, który jako pierwszy udzielił mężczyźnie pomocy. Reanimował go przez 20 minut, do przyjazdu karetki. Lekarze pogotowia, którzy przyjechali ze Stalowej Woli, jeszcze przez godzinę próbowali wydrzeć Grzegorza z rąk śmierci. Na próżno. Jak doszło do wypadku? Nie wiadomo. - Rzeczywiste przyczyny wykaże dopiero dochodzenie - wyjaśnia asp. sztab. Andrzej Walczyna z Komendy Powiatowej Policji w Stalowej Woli. Domysłów jest wiele. Najbardziej przemawiającym wydaje się być ten o nagłym zasłabnięciu. Na drodze nie ma śladów hamowania... "Born to be wild" Kilka godzin po tragedii ktoś zapalił znicz pod drzewem, w które uderzył 24-latek. Dla przejeżdżających trasą to jedyny znak, że w tym miejscu czyjaś ziemska wędrówka dobiegła końca. No i są porozrzucane drobne części samochodowe w okolicy drzewa. Sosna ma tylko lekko odrapaną korę. Mieszkańcy Ireny świetnie go znali. Zawsze uśmiechnięty, towarzyski. Chłopak z Łążka Zaklikowskiego odwiedzał tu znajomych swoim motocyklem. Bo motocykle to była wielka miłość Grzegorza. Na swoim profilu napisał o sobie" "Born to be wild" (tłum. Urodzony, by być szalonym - przyp. red.). Ale ci, którzy go znali nie mają wątpliwości. - Na pewno był trzeźwy. Nigdy nie wsiadał za kierownicę po alkoholu. Był na to za mądrym kierowcą - mówi starszy pan z wąsami, mieszkaniec Ireny. - Szkoda chłopaka. Taki młody... - dodaje smutno. Lada moment Grzegorz skończyłby 25 lat. Był szczęśliwie zakochany, miał plany i marzenia na przyszłość. 10 dni przed śmiercią zaręczył się. "Wykorzystałeś każdy dzień swojego życia do maksimum. Wierzymy, że tam, gdzie poszedłeś, jesteś szczęśliwy" - tak piszą znajomi o Grześku. Mieszkaniec Ireny mówi: - Wiem, że zanim wydarzył się wypadek, 24-latek mijał kolegów, którzy pracowali na budowie. Machnął im jeszcze ręką z samochodu, pozdrowił ich. Żaden z kolegów nie przypuszczał, że Grzegorz witając się, żegna się z nimi. Na zawsze. Malwina Stefaniak