W pewnej chwili zaczął uciekać z ciałem mojego taty - mówi wzburzony Józef Kijowski. Musiała interweniować policja. Piątek, wczesne popołudnie. Józef Kijowski dostaje informację od swych sióstr, że ich ojciec, leżący na oddziale paliatywnym krośnieńskiego szpitala jest w stanie agonalnym. Kilkanaście minut później kolejny telefon: - Tata nie żyje. Na łasce prosektora - Natychmiast podjąłem kroki mające na celu załatwienie formalności i odbiór ciała. Lekarz powiedział, że zgodnie z przepisami ciało musi leżeć na oddziale dwie godziny. Ja w tym czasie pojechałem po dokumenty do Urzędu Stanu Cywilnego - wspomina pan Józef. Józef Kijowski skontaktował się z pracownikiem prosektorium. Umówili się, że przyjedzie po ciało tuż po godzinie piętnastej. W czasie pierwszej rozmowy telefonicznej prosektor zapewniał, że wszystkie sprawy zostaną przez niego załatwione. - Gdy jednak dowiedział się, że przyjadę ze swoją firmą pogrzebową, której właścicielem jest mój znajomy, nagle okazało się, że jest wiele trudności do pokonania, że może nie będzie możliwe wydanie zwłok w piątek - opowiada syn zmarłego. - Mimo to pojawiłem się pod prosektorium o umówionej godzinie. Mijał czas, prosektora nie było. Po dwóch godzinach daremnego oczekiwania zirytowany zadzwoniłem po policję, tym bardziej, że dostałem informację, iż chwile wcześniej prosektora widziano jadącego samochodem wraz z właścicielem jednej z głównych firm pogrzebowych w Krośnie - opowiada pan Józef. Ucieczka spod prosektorium - Prosektor zjawił się tuż przed przyjazdem policji. Na nasze uwagi zareagował agresją. W pewnej chwili cofnął samochód i zaczął odjeżdżać ze zwłokami taty. Siostra i córka zaczęły płakać i krzyczeć, ale nie reagował - dodaje Józef Kijowski. Dopiero po pewnym czasie, gdy dojechał patrol policji pracownik prosektorium znów podjechał. W obecności funkcjonariuszy ubrał zwłoki i wydał rodzinie, która jednak twierdzi, że robił to w sposób urągający godności zmarłego. Szpital: prosektor nie zawinił Zastępca ds. lecznictwa krośnieńskiego szpitala Jan Gołąb nie widzi w całym zdarzeniu winy swojego pracownika. - To było już po godzinach pracy prosektorium. Pracownik po telefonie pielęgniarki stwierdził, że może przyjechać ok. 16. Na miejscu został niesympatycznie przywitany przez rodzinę zmarłego i przedstawiciela zakładu pogrzebowego. Powiedział więc, że w takich warunkach nie będzie wydawał zwłok - tłumaczy dyrektor Gołąb. Czy pracownik mógł sobie jednak pozwolił na odjechanie spod prosektorium ze zwłokami? Według dyrektora prosektor chciał pójść na rękę rodzinie, ale zniechęciła go do tego rzekoma agresja rodziny. - Ostatecznie zwłoki zostały wydane. Policja sporządziła notatkę i na tym sprawa się zakończyła - kwituje zamieszanie Jan Gołąb. Sprawa do prokuratury Józef Kijowski zapowiedział jednak skierowanie sprawy do prokuratury. Zresztą to nie pierwszy przypadek niejasności w funkcjonowaniu szpitalnego prosektorium. SZYMON JAKUBOWSKI