Basia jest w dużo lepszej kondycji psychicznej, uczy się w szkole specjalnej, jednak na obecność kogoś obcego w mieszkaniu reaguje bardzo nerwowo. - To skutek naszego tułaczego życia. W ciągu kilkunastu lat musieliśmy się przeprowadzać ze dwadzieścia razy - mówi Jadwiga Niedzielska, która samotnie wychowuje dwójkę niepełnosprawnych dzieci. - Życie od początku nie głaskało mnie po głowie - opowiada kobieta. - Już wychodząc za mąż, popełniłam błąd. Mąż był pijakiem i nierobem, nigdy nie interesował się dziećmi. Moja tułaczka zaczęła się już wtedy. W ciągu dwóch lat siedem razy uciekałam z dziećmi od niego, bo pił i poniewierał nas wszystkich. Potem odeszłam na dobre i wróciłam z dziećmi do rodzinnego domu. Ale i tu spotkała się z niechęcią. I to ze strony rodzonego brata, któremu przeszkadzały ciężko chore dzieci siostry. I znowu zaczęła tułaczkę. Wynajmowała różne mieszkania, wcześniej czy później właściciele dawali jej do zrozumienia, że chore dzieci po prostu "wadzą". - Mama, widząc jak ciężkie życie mnie czeka, zapisała mi rodzinny dom. Ale ten zapis to teraz przekleństwo - mówi pani Jadwiga. - Brat zaskarżył ten zapis i sprawa o własność domu ciągnie się w sądzie już kilka lat, a gmina mówi, że nie mam prawa starać się o gminne lokum, bo... mam dom. Chcę dochować je do śmierci Choroba dzieci to krzyż, który niesie z godnością i heroizmem. Nie skarży się na los i niesprawiedliwość, nie pyta dlaczego właśnie ją to spotkało. Chce tylko, by jej chore dzieci miały spokój i dach nad głową. - Przeżyłam już półroczny koszmar, gdy odebrano mi dzieci z powodu złych warunków mieszkaniowych - wspomina. - Grzesia umieszczono najpierw w szpitalu, a potem razem z Basią w placówce opiekuńczej. Dzień w dzień byłam u nich, bo nie wyobrażałam sobie, by nie widzieć dzieci. Nie przestrzegałam wyznaczonych na odwiedziny dni. Nie mogłam tak żyć. To była gehenna. Nie chcę, żeby się powtórzyła. Kocham dzieci i chcę je dochować do śmierci, swojej lub ich. Dziedziczka na gminnym garnuszku Szczęście uśmiechnęło się do nich, gdy gmina przyznała im mieszkanie w ośrodku zdrowia w Jurowcach. Pokój z kuchnią i łazienką, przedpokój, centralne ogrzewanie, ciepła woda. Sielanka. Spokój, cisza, żadnego pijanego towarzystwa. - Myślałam, że tutaj doczekamy momentu aż skończy się sprawa w sądzie o darowiznę zapisaną mi przez matkę. Bo niby mam dom, a przecież go nie mam, bo brat nie pozwala mi tam mieszkać. Dlatego nie dam się wyrzucić z mieszkania, które zajmujemy. Mamy dość przeprowadzek. Mimo że w urzędzie gminy mówią mi, że mieszkam nielegalnie, ja się stąd nie ruszę. Nie ruszę się i już. Jak przyjdą mnie wyrzucić, to... nie wyrzucą nas żywych. Tymczasowe lokum - To mieszkanie przydzieliłem pani Niedzielskiej na określony okres. Nie miała do tego żadnych podstaw prawnych. Ot, zlitowałem się nad chorymi dziećmi - mówi Mariusz Szmyd, wójt gminy Sanok. - Ale jak przysłowie mówi "kto ma miękkie serce, musi mieć twardą d...". Mieszkańcy Jurowców zarzucają mi, że jest wiele osób potrzebujących mieszkania bardziej niż pani Niedzielska, będących w gorszej sytuacji finansowej, a nie ma ich gdzie umieścić. Mieszkanie w ośrodku zdrowia zawsze traktowane było jako rezerwa na przypadki losowe, jakiś pożar czy inne nieszczęście i zawsze na czas określony. Po ostatnim pożarze w Jurowcach nie miałem gdzie ulokować pogorzelców, Dworek, w którym mieszkają trzy rodziny, grozi zawaleniem. Co z nimi zrobię, gdy inspekcja budowlana zabroni zamieszkiwania tam? Przecież Niedzielskich nie wyrzucamy na bruk, przygotowaliśmy im mieszkanie zastępcze, chociaż i do tego nie mają podstaw prawnych, ale.... To komórka nie mieszkanie - Lokum, które mi proponują w zamian, jest nie do przyjęcia. To jeden pokój z wydzielonym miejscem na kuchnię, a tam nie zmieszczą się nawet dwa rozkładane fotele - mówi Niedzielska. - Jak ja położę dzieci do spania. Razem? Czy ktoś sobie zdaje sprawę, że to dorastające, upośledzone psychicznie dzieci? A ja? Tak wiem, wiem. Pan W. z gminy powiedział mi, że ja mogę spać na podłodze. Pewnie, że mogę, a bo to raz spałam, a gdzie śpię w czasie pobytu Grzesia w szpitalu? A co zrobię, gdy Grześ dostanie ataku padaczki? On robi się wtedy agresywny. Najlepiej byłoby, gdyby Basia mogła w takich sytuacjach wyjść do innego pomieszczenia, a gdzie ja ją wyprowadzę w tym mieszkaniu? Do dwumetrowego, nieogrzewanego przedsionka, który tylko drzwi dzielą od wyjścia na zewnątrz? Poza tym w pokoju jest piec kaflowy, a kto zapali w nim Basi, gdy ja będę w szpitalu? A jak znowu zabiorą mi dzieci, bo nie ma tam dobrych warunków mieszkaniowych? Jestem zdesperowana, zrobię wszystko..., żeby nie odebrali mi dzieci. ANNA MORANIEC