- Bardzo przeżyłam śmierć taty - mówi Teresa Wilk. - Tak cierpiał przed śmiercią, a ten człowiek nie potrafił uszanować ani jego, ani miejsca, w którym miał być pochowany. Tata zmarł w szpitalu w Nowej Dębie i zdecydowaliśmy, że pochowamy go w grobie, w którym od 1988 roku leży jego brat. Grób był stary, należało go zburzyć i zbudować w nim nową piwnicę. Zdecydowaliśmy się więc zlecić te pracę firmie z Nowej Dęby, bo mieli do tego odpowiedni sprzęt. Gdy ekipa z Nowej Dęby rozpoczęła pracę na cmentarzu parafialnym w Ślęzakach, niedługo potem pojawił się na nim także miejscowy grabarz. - Wyzywał ich i szantażował - mówi pan Kazimierz Wilk, zięć zmarłego mężczyzny - Obserwowałem całą awanturę. Był bezczelny, wyganiał ich i zachowywał się tak, jakby cmentarz należał do niego. Groził, że rozbije pomnik Gdy pani Teresa dowiedziała się o awanturze, poszła do grabarza, który mieszka zaledwie kilkadziesiąt metrów od jej domu i zapytała, co to miało znaczyć. Z tego co mówi kobieta wynika, że mężczyzna nawet nie próbował się tłumaczyć, potwierdził za to, że przyjął jeszcze jakieś pieniądze od firmy, którą próbował przepędzić. Gdy dziennikarze zadzwonili do pana Adama Byczka, próbował bagatelizować całą sprawę. - Nie było żadnej awantury - mówi grabarz. - Byłem na cmentarzu, bo jestem za niego odpowiedzialny, rozmawiałem z pracownikami i tyle. Mam nawet pismo od szefa firmy, w którym napisał mi, że podczas kopania grobu dla świętej pamięci Jana Szlęzaka pomiędzy jego pracownikami a mną nie doszło do żadnej awantury. Jak pani chce, może pani to u niego potwierdzić. Oczywiście dziennikarze skontaktowali się z panem Tadeuszem Rakiem, właścicielem firmy betoniarsko - kamieniarskiej z Nowej Dęby. - Potwierdzam jedynie, że doszło do rozmowy, w której pan Byczek pytał się, dlaczego my wykonujemy prace, a nie on. Awantury nie było, a pismo wystawiłem, bo mnie o nie poprosił - mówi Tadeusz Rak. Zdaniem państwa Wilków awantura, której rzekomo nie było, to niejedyny nieprzyjemny akcent bolesnego dla nich pogrzebu. - Grabarz pełni także funkcję kościelnego i ma klucze do kaplicy pogrzebowej - mówi córka zmarłego. - Nie otworzył jej, gdy przyjechaliśmy z ciałem. Trumna stała przed drzwiami, a ja musiałam dopiero po niego pójść, żeby był łaskaw użyć klucza. Jeszcze głupio się tłumaczył, że nie wiedział, że przyjedziemy. Od pogrzebu ojca pani Teresy minęło już kilka miesięcy, ale kobieta nie może pogodzić się z tym, że jego odejściu towarzyszyły tak przykre okoliczności. - Tyle lat tu mieszkamy i nigdy wcześniej żaden grabarz nie zachowywał się w taki sposób. Niestety, cmentarz to także miejsce pracy. Pracy grabarza. A ten za wykopanie grobu bierze 1300 zł. Małgorzata Rokoszewska