Pierwsze sygnały o trudnych warunkach, w jakich przebywają zwierzęta w gospodarstwie w Laszczynach, dotarły do Fundacji dla Ratowania Zwierząt Bezdomnych "Emir" z początkiem roku. Z dramatyczną prośbę o ratowanie zwierząt zwrócili się członkowie przemyskiego stowarzyszenia "Nadzieja". Z ich relacji wynikało, że w gospodarstwie przebywa 15 psów, które są chore i trzymane w drewnianej komórce, bez światła, wody, na grubych łańcuchach i na mrozie. - Na podstawie otrzymanej dokumentacji oraz ikonografii 28 lutego złożyliśmy zawiadomienie o podejrzeniu przestępstwa z artykułu 35.1 ustawy o ochronie zwierząt przez właścicielkę. Jednocześnie wystąpiliśmy z wnioskiem o wydanie prokuratorskiego nakazu przeszukania i odebrania zwierząt. Dzięki operatywności Prokuratury Rejonowej w Leżajsku taki nakaz otrzymaliśmy - wyjaśnia Krystyna Sroczyńska z warszawskiej fundacji "Emir". Psy powinny zostać dla dobra ludzi W marcu trzy samochody z inspektorami fundacji w asyście policji przyjechały do Laszczyn. Na miejscu czekali już właściciele gospodarstwa: Stanisława W., jej ubezwłasnowolniony brat wraz z opiekunem prawnym, byli tam też pracownicy z Urzędu Gminy w Grodzisku Dolnym i powiatowy lekarz weterynarii Krzysztof Gajewski. O nim to Krystyna Sroczyńska mówi: - To jedyny trzeźwo myślący człowiek, po zapoznaniu się z nakazem prokuratorskim wydał decyzję o zabraniu psów - podkreśla warszawianka. Wolontariusze z "Emira" wiedzieli, że nie będzie łatwo odebrać psy ich właścicielce. - Usiłowano za wszelką cenę nie dopuścić do zabrania psów - mówi Sroczyńska. W obronę właścicieli zwierząt włączyli się urzędnicy i sprowadzony przez nich lekarz weterynarii. Przekonywano, że zwierzęta powinny zostać dla dobra Stanisławy W. Obecny podczas akcji powiatowy lekarz weterynarii Krzysztof Gajewski nie rozumie takich argumentów. - Opiekunowie zwierząt w gospodarstwie w Laszczynach, to osoby nie w pełni świadome swoich poczynań. Tłumaczenie, że psy powinny zostać z właścicielami dla dobra psychicznego rodzeństwa z Laszczyn jest w rzeczywistości przymknięciem oczu na, być może, ale jednak znęcanie się nad czworonogami - mówi stanowczo Gajewski. - Znęcanie to nie tylko tłuczenie zwierząt pałą. Jeżeli są przetrzymywane w warunkach niechlujnych, są chore i nic się w tej sprawie nie robi, to też jest to znęcanie. Batalia o każdego psa Mimo oporu ze strony właścicielki i służb przysłanych przez wójta, policja i działacze fundacji przeszukiwali gospodarstwo w poszukiwaniu zwierząt. - Przedzieraliśmy się przez kolejne ruiny, ślizgając po resztkach z jakiejś jadłodajni i wszechobecnych śmieciach. Widok kolejnych znajdowanych w najrozmaitszych zakamarkach psów, a raczej psich kłębków struchlałych z zimna i strachu, przytwierdzonych łańcuszyskami wyzwalał w nas zaciekłości i determinację - wspomina kobieta. - Siedziały jak skazańcy w śmierdzącej komórce bez światła, męczone przez robactwo, zimno, głód i pragnienie. Walczyliśmy o każdego psa, odcinając je z łańcuchów. Niestety, spośród 15 zwierząt, jakie wolontariusze i policja znaleźli na miejscu, udało się zabrać tylko osiem. Zwierzęta były tragicznym stanie Powiatowy lekarz weterynarii potwierdza, że zwierzęta odebrane rodzeństwu W. były w opłakanym stanie. - Z jednego z psów wyciągnięto przeszło 40 kleszczy. Te wszystkie zwierzęta mają pasożyty zewnętrzne i wewnętrzne: kleszcze, wszy, wszoły, nicienie oraz o różnej etiologii zapalenia skóry, ropne zmiany, martwice - wylicza Krzysztof Gajewski. Powiatowy lekarz weterynarii napisał wniosek do wójta zgodnie z artykułem 7 ustawy o ochronie zwierząt i wskazał, że zwierzętom, które pozostały w tym gospodarstwie należałoby zapewnić lepsze warunki. - Zwierzęta tam trzymane powinny trafić na leczenie i zmienić środowisko. Psy, które po interwencji zostały w gospodarstwie, wcześniej czy później zostaną doprowadzone do takiego samego stanu jak te, które zostały już odebrane - stwierdza. Widać było rękę wójta? Wolontariusze "Emira" podkreślają, że przed ich akcją w gospodarstwie zaszły widoczne zmiany. - Widać było rękę wójta. Tu i ówdzie porozrzucane było siano. Dwa psy przypięto nawet do bud. Poprzednio stały pod gołym niebem przyczepione łańcuchami do złomu, który kiedyś był zapewne sprzętem rolniczym - przypomina Sroczyńska. Zmiany w obejściu zauważył także Krzysztof Gajewski. Podczas rozmowy podkreśla, że to strażacy zbudowali psom nowe budy, zaś podczas interwencji psy przypięte był do nich nowymi, choć zdecydowanie za krótkimi łańcuchami. Zdaniem powiatowego lekarza weterynarii, zastanawiający w tej sprawie jest fakt, że wszystkie psy były w sierpniu zaszczepione przeciw wściekliźnie. - Przypuszczalnie gmina dopilnowała tego obowiązku - zauważa Gajewski. - Dziwi mnie tylko, że nikt, kto bywał w tym gospodarstwie, nie zauważał tego, co się tam mogło dziać. Śmiem twierdzić, że kilka miesięcy temu mogło tam być inaczej. Może tylko na zimę zostały zamknięte w takich warunkach, ale to jest tylko może - dodaje. Gmina broni człowieka Całkowicie inne zdanie na ten temat ma wójt gminy Jacek Chmura. - Gmina posiada protokół z wizji terenowej, która odbyła się rok temu. Pod tym protokołem jest kilka podpisów między innymi powiatowego lekarza weterynarii. To dla nas ważny dokument, potwierdza on, że w tym gospodarstwie rok temu było wszystko w porządku. Mamy też druga opinię ze stycznia tego roku, która jest w zasadzie powtórzeniem wcześniejszej - stwierdza włodarz gminy. Urząd Gminy w Grodzisku Dolnym doskonale zna sytuację rodzeństwa W. - Wiedzieliśmy o tym, że pani Stanisława przetrzymuje kilkanaście psów. Gmina pomagała i pomaga jej w dalszym ciągu w różny sposób. Zaczęło się od pomocy Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej, pomocy materialnej, później gmina otworzyła placówkę pobytu dziennego dla dorosłych osób niepełnosprawnych i pani Stanisława trafiła do tego ośrodka - wymienia wójt. Jak podkreśla Chmura, jego zdaniem jest przede wszystkim obrona człowieka. - Uznaliśmy wspólnie, że przede wszystkim trzeba zadbać o dobre imię pani Stanisławy. Są pewne granice, których przekraczać nie można, tą granicą jest dobro drugiego człowieka. Pani Stanisława jest osobą niepełnosprawną i trzeba jej pomóc. W przypadku fundacji "Emir" cele są jak najbardziej prawidłowe i jesteśmy pełni podziwu dla ich pracy, ale nie zgadzamy się z metodami - dodaje Jacek Chmura. Prokuratura i skargi Obecnie sprawą znęcania się nad zwierzętami zajmuje się leżajska Prokuratura Rejonowa. Postępowanie toczy się na wniosek fundacji "Emir". Wszystkie osoby, które były podczas odebrania psów są wzywane do prokuratury i składają zeznania. - Dość intensywnie się temu przypatrujemy. Nie ukrywam, że jesteśmy zainteresowani rozstrzygnięciem tej sprawy - stwierdza wójt Chmura. - Chcemy się przekonać czy stanowisko gminy jest prawidłowe. Naszym zdaniem, na przykładzie tych dwóch protokołów z wizji terenowych, ocen lekarzy weterynarii, którzy tam się pojawiali i pojawiają, wygląda, że sytuacja w gospodarstwie absolutnie nie usprawiedliwia podjętych działań. Jeżeli mówimy o standardach opieki nad psami, to twierdzę, że zawsze można było robić to lepiej i zawsze można dyskutować na temat, w jaki sposób pomóc pani Stanisławie, żeby te psy miały lepiej. W mojej ocenie, popartej tymi protokołami, opieka nad zwierzętami była co najmniej dostateczna. Fundacja dla Ratowania Zwierząt Bezdomnych "Emir" nie daje z wygraną. Chce zabrać z gospodarstwa pozostałe psy. Jednak na razie koncentruje się na działaniach administracyjnych. Oprócz sprawy w prokuraturze, fundacja chce także poskarżyć się na lekarza weterynarii. - Piszę skargę do Wojewody Podkarpackiego na lekarza weterynarii sprowadzonego przez urzędników. Weterynarz nie miał żądnych uprawnień do działania poza tym, że został przysłany przez wójta, który również złamał ustawę podważając decyzję powiatowego lekarza weterynarii, który był na miejscu - wyjaśnia Krystyna Sroczyńska. Agnieszka Kopacz