Kinga ciągle się zastanawia, jak kilkunastoosobowej grupie przyjaciół bez żadnych pozwoleń udało się przewieźć przez amerykańskie i kenijskie lotniska taką górę antybiotyków. - Szczęście sprzyja lepszym - śmieje się dziewczyna. I już całkiem serio dodaje, że warto było ryzykować. To, co zobaczyli w kenijskiej wiosce, było czymś więcej niż okrutną biedą. Ich walizy lekarstw okazały się śmiesznie małym tobołkiem. Tam za każdym rogiem ktoś umiera na malarię, gruźlicę, AIDS. Nie ma czystej wody, środków opatrunkowych, jedzenia, nie ma nic. - Kocham medycynę, już wcześniej wydawało mi się, że spełnieniem marzeń byłaby praca w Afryce albo w Azji. Teraz wiem, że wrócę właśnie do Kenii - twierdzi Kinga. Testowanie lekarstw? Kinga jest chętna 23-latka od dawna zaskakuje najbliższych co najmniej oryginalnymi pomysłami. Kilka lat temu Kinga wzięła udział w naukowym eksperymencie, godząc się na przyjmowanie nowatorskich, niezarejestrowanych lekarstw antyrakowych. Wcześniej przez 4 miesiące była na specjalnej, wyjątkowo mięsnej diecie, która miała ewentualnie uaktywnić pojawienie się komórek rakowych w jej organizmie. - Jestem niespokojnym duchem. Żeby być szczęśliwą, muszę robić 10 rzeczy równocześnie. Do tego najlepiej czuję się, pomagając innym. Studia medyczne to nie przypadek - uśmiecha się dziewczyna. Z Baranówki do Tennessee Przypadkiem też nie jest jej pobyt w Stanach. W Rzeszowie, na osiedlu Baranówka, Kinga się wychowała. Miała 8 lat, gdy rodzice postanowili na stałe przenieść się do USA. Jan Kośny, tata Kingi, wówczas pracownik naukowy Politechniki Rzeszowskiej uznał, że dość ma życia w Polsce, gdzie pracując na 3 etatach ma problem z zapewnieniem rodzinie dostatniego życia, a córkom dobrego wykształcenia. Na stałe osiedli w Tennessee i nie żałują. - Nauka jest pasją rodziców - opowiada Kinga. - Przez wiele lat w Stanach do południa uczyłyśmy się z siostrą w amerykańskiej szkole, a popołudniami przerabiałyśmy materiał z polskich książek do podstawówki i liceum. Tato uznaje prostą zasadę: na pierwszym miejscu jest świetne wykształcenie i zawód gwarantujący niezależność, na drugim absolutne zaufanie do córek, które solidnie wykształcone mają już prawo do swobodnego rozporządzania swoją karierą zawodową. Chcą się poświęcić pracy humanitarnej albo charytatywnej? Proszę bardzo. 17 przyjaciół jedzie leczyć do Afryki - Stany nauczyły mnie odpowiedzialności za siebie, otwartości na świat - twierdzi Kinga. Między innymi dlatego kończąc biotechnologię, natychmiast zdecydowała się na medycynę. Po pierwszym roku studiów, w czerwcu tego roku, z kilkunastoosobową grupą przyjaciół wymarzyła sobie wyjazd z pomocą medyczną do Kenii i marzenie spełniła. Dlaczego Kenia? Bo stamtąd pochodzi jeden z kolegów, Wiktor - odpowiada Kinga. - Przed wyjazdem zaprzyjaźnieni lekarze i farmaceuci obdarowali nas 12 walizkami lekarstw na malarię, gruźlicę, środkami opatrunkowymi, antybiotykami i tak obładowani wylądowaliśmy na lotnisku w Nairobi. Pierwsze wrażenie? - Zaskoczenie. Na ulicach więcej osób białych niż tubylców, do tego miasto niczym wycięte z europejskiego albo amerykańskiego pejzażu. Zupełnie pozbawione afrykańskiego klimatu - opowiada dziewczyna. Zaskoczenie pomieszane z przerażeniem nadeszło dzień później, po przyjeździe do Kisumu, miasta oddalonego o kilkaset kilometrów od stolicy Kenii.