- Popatrz - Grażyna, żona kpt. Krzyśka, stoi przy płocie i pokazuje zegarek. - Zatrzymał się na godzinie 10.20, gdy żegnałam męża. Wczoraj założyłam do zegarka nową baterię. Dlaczego stanął? Czy to coś znaczy? Dla Grażyny i jej córek, Basi i Joli, czas się zatrzymał. Mąż i ojciec odleciał na wojnę. To jego pierwsza misja. - W poprzednich, do Kosowa i Iraku, Krzysiek uczestniczył w rotacjach, organizował przegrupowania - mówi Grażyna. - Teraz poleciał walczyć. Jestem żoną żołnierza. Wychodząc za niego trzynaście lat temu wiedziałam na co się decyduję. Często nie było go w domu. Służba w jednostce, wyjazdy na poligon. Wtedy jednak był blisko. Teraz to co innego. Nie mam nikogo więcej na świecie. Są oczywiście córki, ale Krzysiek jest moim jedynym oparciem. Te pół roku, to tylko sześć miesięcy, więc jakby niedługo. Sześć miesięcy obaw i strachu to jednak bardzo długo. Gdy Krzysiek wróci, to zegarek znów zacznie chodzić i będzie odmierzał nasz wspólny czas. Trudna misja Podhalańczycy będą stanowić trzon polskich sił zbrojnych w Afganistanie. Przede wszystkim leci tam dowództwo z 21. Brygady Strzelców Podhalańskich, służby logistyczne, łącznościowcy i oczywiście drużyny bojowe. - Lecą żołnierze różnych specjalności, w zależności od potrzeb wynikających z zadań, które mają być wykonywane - mówi kpt. Konrad Radzik, rzecznik prasowy 21. BSP. - Ponad połowa sił to żołnierze z naszych jednostek w Rzeszowie i w Przemyślu. Pozostali, to specjaliści z innych stron Polski. Przygotowania zaczęły się ponad rok temu. Pierwsze dwa etapy, to były przygotowania sztabowe całej operacji i nabór żołnierzy. - Na misję lecą ochotnicy - twierdzi Konrad Radzik. - Niektórzy z nas są rzeczywiście ochotnikami - wyjaśnia jeden z podoficerów. - Mieliśmy wybór, wykonać rozkaz i lecieć do Afganistanu lub opuścić armię, czyli stracić prawo wykonywania jedynego zawodu, jaki znamy. Ale oczywiście jesteśmy ochotnikami... Szkolenie na poligonach trwało od marca. To był trzeci etap. W sobotę rozpoczęła się czwarta i ostania część przygotowań, przegrupowanie do Afganistanu. - Żołnierze są dobrze przygotowani i wyposażeni - informuje Konrad Radzik. - Te kamizelki, które dostaliśmy, są do niczego - mówią żołnierze. - Ciężkie, niewygodne i nie chronią tętnic. Kupujemy więc za własne pieniądze sprzęt, który faktycznie chroni i można w nim walczyć. Nie tylko zresztą kamizelki. Długo można by wyliczać to, co sami musieliśmy sobie kupić, by mieć szanse na przeżycie tej wojny. Trudne pożegnanie W sobotę przy płocie lotniska stało tylko kilka żon, dziewczyn i matek. Było kilkoro dzieci. Machali na pożegnanie wszystkim żołnierzom wsiadającym do samolotu. To był ważny i bardzo potrzebny gest. - W tym momencie wszyscy byliśmy jedną dużą rodziną - mówi Grażyna. - Kilka razy pytałam Krzyśka, czy chce, byśmy przyjechały na lotnisko. Nie chciał. Twierdził, że to niepotrzebne emocje i wzruszenia, że on będzie daleko, a my pod płotem... Mówił to jakoś bez przekonania. W piątek zapytałam ostatecznie, czy jest pewien, że nie chce naszej obecności na lotnisku. Coś w nim się przełamało. Powiedział tylko: przyjedźcie. Widziałam go jak wsiadał do samolotu i on widział nas. To było ważne i potrzebne nam wszystkim. Basia jest uczennicą piątej klasy. Jola za kilka dni skończy 7 lat i właśnie zaczęła chodzić do szkoły. W październiku wypada też 13. rocznica ślubu Grażyny i Krzyśka. - Wszystkie rocznice będziemy świętować po jego powrocie - mówi Grażyna patrząc na znikający w dali samolot. - To będzie nasze najważniejsze święto. Krzysztof Rokosz