Specjalna grupa strażaków z Legionowa przeszukała zalew, skąd namierzono sygnał jej telefonu, przesłuchiwano kilka osób za pomocą wariografu. Nic to jednak nie dało. Kobieta do dzisiaj nie została odnaleziona, a prokuratura właśnie postanowiła umorzyć śledztwo. 32-letnia Małgorzata pochodzi z Cieszanowa na Podkarpaciu, ale od kilku lat mieszkała w Krakowie. - Mogła być stawiana za wzór innym - mówiła Anna, koleżanka z Lubaczowa. Co się stało w mieszkaniu? Śledczy ustalili, że 16 listopada poszła jak zwykle do pracy w banku. Do domu wracała ze swoją koleżanką. Około godziny 17 rozstały się w pobliżu mieszkania Małgorzaty przy ulicy Bojki na krakowskim Kurdwanowie. Dziewczyna zrobiła zakupy. Jednak następnego dnia, bez żadnego powiadomienia, nie pojawiła się w pracy, co było do niej niepodobne. Zaniepokojona koleżanka poszła do jej mieszkania z zapasowym kluczem. W domu zostały buty i płaszcz, które Małgorzata miała na sobie poprzedniego dnia. W mieszkaniu znaleziono również siatkę z nierozpakowanymi zakupami i talerz z niedojedzoną zupą. Ostatni sygnał nad zalewem Funkcjonariusze namierzyli dwa sygnały z telefonu zaginionej. Jeden z zakopianki, a drugi z Zakrzówka. Pod koniec kwietnia specjalnej grupie strażaków z Legionowa udało się przeszukać teren Zakrzówka. Nie znaleziono jednak ciała. Śledczy uznali, że dziewczyna raczej nie popełniła samobójstwa. Pojawiła się wersja, że w zniknięciu Małgorzaty Szabatowskiej mogły brać udział inne osoby. Jedna z wersji zakładała, że dziewczyna została uprowadzona. Formalnie nikt nie miał postawionych zarzutów. - Sprawa została umorzona wobec braku znamion przestępstwa - mówi Jacek Para, szef Prokuratury Rejonowej Kraków Podgórze. - Pełnomocnik rodziny złożył jednak zażalenie na tą decyzję - dodaje. Grzegorz Anton