Dzięki szybkiej diagnozie i sprawnie udzielonej pomocy chłopak przeżył. Nagłe pogorszenie zdrowia u chłopca nastąpiło w piątkowy wieczór. - Miałem silne bóle głowy i wymiotowałem - opowiada. Około 21-szej trafił na Szpitalny Oddział Ratunkowy, gdzie szybko zdiagnozowano sepsę. Stamtąd trafił na oddział intensywnej terapii. Według lekarzy ratujących chłopaka, sytuacja była poważna. - Każda sepsa jest bardzo ciężkim przypadkiem, jest obarczona śmiertelnością około 50 procent. Gdyby w przypadku tego chłopca, choroba została rozpoznana kilka godzin później finał mógłby być tragiczny - mówi ordynator Oddziału Intensywnej Terapii w sanockim szpitalu Wiesław Gucwa. Pomoc sanockich lekarzy okazała się jednak szybka i bardzo skuteczna. - Dzisiaj czuje się już znacznie lepiej, chyba dochodzę do zdrowia - powiedział nam młody pacjent. Do powiatowego inspektoratu sanitarnego dzwonią przestraszeni rodzice uczniów, którzy chodzą do szkoły w której uczy się 18-latek. Zdaniem szefa sanockiego sanepidu, nie ma żadnych powodów do paniki. - Chciałbym wszystkich uspokoić - nie ma żadnego zagrożenia tą chorobą, nawet jeśli ten uczeń przebywał w szkole. Bakterią, która w tym przypadku wywołała sepsę można się zarazić tylko przez bardzo bliski kontakt, na przykład głęboki pocałunek, picie z tej samej butelki czy palenie tego samego papierosa, ale nawet po zarażeniu tą bakterią zachorowanie na sepsę może w ogóle nie nastąpić - mówi Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Sanoku Stanisław Kwolek. Zdaniem ordynatora Gucwy, informacje na temat sepsy często są podawane nieprecyzyjnie. - Sepsa nie jest chorobą nową i absolutnie nie jest chorobą zakaźną. Jej przyczyną mogą być bardzo różne infekcje i zachorowania. Można ją mieć na przykład po grypie, zapaleniu wyrostka robaczkowego, czy jak w przypadku naszego pacjenta po zapaleniu opon mózgowo - rdzeniowych, nigdy jednak nie występuje sama w sobie, zawsze jest konsekwencją jakieś infekcji - tłumaczy. W sanockim szpitalu rocznie odnotowuje się od 10 do 25 przypadków zachorowań na sepsę. Nosicielami bakterii wywołującej tę chorobę jest 40 procent populacji, a w dużych miejskich aglomeracjach nawet 80 procent. GRZEGORZ BOŃCZAK