Pierwszy szok już minął. Zdążyli nieco ochłonąć i już mogą opowiadać o tym w miarę spokojnie, choć na pewno się z tym nie pogodzili. Te ostatnie tygodnie to najtrudniejszy czas w ich dotychczasowym życiu. W jadalni stworzyli własne centrum dowodzenia poszukiwaniami. Sprawdzają każdy ślad, każdy sygnał. Choć wcześniej byli sceptycznie nastawieni, to jednak szukali pomocy także u kilku jasnowidzów. Byli nawet na identyfikacji zwłok chłopaka, który się utopił, wzięli też udział w programie ''Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie''. Poszedł w sobotę - To było w sobotę, 14 lipca - opowiada Halina Migała, matka zaginionego. - Michał wykorzystał to, że mieliśmy gości. Około godziny 22 zaglądnęłam do jego pokoju, ale Michała tam nie było. Zaskoczyło mnie to, bo o tej porze zawsze był w domu - wspomina. Rodzina czekała na chłopaka do rana, a gdy nie wrócił, zaczęto go szukać. Już w poniedziałek zgłosili zaginięcie na policji. I choć od tej chwili minęło już siedem tygodni, to wciąż nie trafili nawet na najmniejszy ślad Michała. Żył w swoim świecie Jeszcze kilka lat temu nic nie wskazywało, że z Michałem mogą być jakieś problemy. Był wesoły, lubił grać w koszykówkę, spotykał się z kolegami, skończył technikum. Rodzice dobrze pamiętają czas, gdy ich syn zaczął się zmieniać. - Po maturze nie chciał pracować, bo uważał, że to się nie opłaca. Pytaliśmy, w jakim ty świecie żyjesz? A później przestał spotkać się z kolegami, zaczął się izolować, popadał w skrajności: albo całkowicie się zaniedbywał, albo przesadnie dbał o siebie - opowiadają. Według rodziców, stan Michała pogarszał się z każdym dniem. Chłopak mówił sam do siebie, zaczęły się też poważne problemy z jedzeniem. Popatrz, ile mam sadła Michał zaczął oszukiwać. Chował jedzenie w pokoju, upychał w pudełkach po lodach, wyrzucał przez okno. I choć wyraźnie schudł, wciąż uważał, że jest za gruby. - Stawał przed lustrem i z obrzydzeniem mówił: ''patrz, ile mam sadła''! A to były skóra i kości - wspomina pani Halina. Rodzice szukali pomocy u psychiatrów, ale syn nigdy nie zaakceptował leczenia. Słabł z każdym dniem, a kiedy jego waga spadła aż o 20 kg, zdecydowali się umieścić syna w klinice psychiatrycznej w Krakowie. - Wrócił stamtąd w lepszej formie, ale nigdy nie przyznał, że jest chory. Twierdził, że to lekarze i my wymyśliliśmy tę anoreksję - wspomina ze smutkiem matka. Ucieczka przed leczeniem Kilka miesięcy temu stan Michała znowu zaczął się pogarszać. Kryzys nastąpił w czerwcu, kiedy ważyła się sprawa wyjazdu na wczasy. Michał nie chciał jechać z rodzicami, bo bał się spotkań z ludźmi. - Na dzień przed ucieczką syna rozmawiałam z lekarzem o umieszczeniu go w klinice. Michał słyszał tę rozmowę - uważa pani Halina. Rano już go nie było... Wtedy rozpoczął się koszmar. Przez pierwsze trzy tygodnie Józef Migała wstawał nad ranem i jeździł po okolicy rozwieszając plakaty, wypytując ludzi o Michała. - Ostatni ślad był w czwartek, tuż po ucieczce - mówi ojciec. - Na dworcu PKS w Dębicy widział go kolega ze szkoły. Michał powiedział mu, że wyjeżdża w Bieszczady. Na pewno żyje Rodzice są pewni, że ich syn żyje. Przede wszystkim dlatego, że w sadach wciąż jest dużo owoców, a ich syn żywił się właściwie tylko nimi. W ciągu tych kilku tygodni docierały do nich informacje, że ktoś widział go w Solinie, Polańczyku, a nawet w Katowicach. Starają się sprawdzać każdy trop. Jednak wiedzą, że odnalezienie go nie będzie łatwe. Michał unika kontaktu z ludźmi, wycofuje się, gdy ktoś się do niego zbliża. Ale mimo to rodzice błagają każdego, kto spotka Michała, żeby spróbował go zatrzymać, zagadnąć. Liczy się każdy telefon. - Bo najgorsza jest ta głucha cisza - mówi drżącym głosem matka zaginionego. Anna Olech