- Tyle zachodu przy sporządzeniu dokumentacji, poszukiwaniu świadków i nikt nie docenił tego, że pomagaliśmy jeńcom, Żydom i Armii Krajowej - mówią z rozgoryczeniem. Starsi panowie chcieliby również uzyskać odszkodowanie od państwa za przymusową służbę w oddziale junaków w czasach Polski Ludowej. Pan Stanisław ma 79 lat, pan Marian 77 lat. Chcą, by państwo doceniło ich wkład w budowę Polski. - Tymczasem, jak wiele innych osób z naszego pokolenia, nierzadko schorowanych, żyjemy w biedzie i z trudem wiążemy koniec z końcem. Mamy tysiąc złotych emerytury i zasiłku pielęgnacyjnego. Około 300 złotych co miesiąc musimy przeznaczyć na leki. Za resztę trzeba kupić jedzenie, opłacić rachunki. Dlatego oczekujemy od państwa pomocy - mówi Marian Kordyś. Wspólnie ze swym kolegą Stanisławem od dwóch lat starają się o uzyskanie uprawnień kombatanckich. - Do wystąpienia o takowe uprawnienia zachęcił nas apel prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który stwierdził, że trzeba doceniać wszystkich tych, którzy udzielali w czasie okupacji pomocy Żydom czy więźniom w obozach, którzy walczyli na rzecz niepodległej Polski. My też takimi osobami jesteśmy - mówi pan Stanisław. Uratowany Choma - Pochodzę z Orłowa. W czasie wojny wysiedlono moją rodzinę do Mielca, do gospodarstwa należącego do Żyda o nazwisku Choma. Człowiek ten w obawie przed Niemcami, poprosił mojego ojca, aby wywiózł go do gospodarstwa moich dziadków w Krzemienicy. Tak też z ojcem uczyniliśmy. Gdybyśmy wówczas wpadli, Niemcy by nas rozstrzelali. Choma u dziadków w piwnicy pod piecem kuchennym ukrywał się aż do czasów wyzwolenia - pan Marian zaczyna wojenną opowieść. - Podczas pacyfikacji Krzemienicy w 1943 roku Niemcy przybyli także do gospodarstwa moich dziadków. Ratunkiem okazało się to, że babcia dobrze znała język niemiecki. Wybiegła do żołnierzy i zaczęła z nimi rozmawiać. Wytłumaczyła im, że jej rodzina nie ma nic wspólnego z wsią, została bowiem wysiedlona z Orłowa. Oni zaś słysząc niemiecką mowę zaprzestali rewizji gospodarstwa. W ten sposób uratowała życie rodziny i ukrywanego Żyda - dodaje. Jedzenie dla Żydów, meldunki dla AK Marian Kordyś i Stanisław Tabor w czasie II wojny światowej uczestniczyli w akcji pomocy więźniom z obozu w Mielcu, w którym przebywali Żydzi i jeńcy. - Jako kilkuletni czy kilkunastoletni chłopcy przynosiliśmy im żywność. W czasie jednej z tych akcji zostałem ranny w prawą rękę - mówi Kordyś i pokazuje bliznę widoczną do dziś. - Co prawda zdarzało się, że niektórzy niemieccy żołnierze udawali, że nas nie widzą, odwracali głowy i oddalali się od ogrodzenia, ale byli też tacy, którzy tak bili i kopali, że się odechciewało takich akcji. I byli też tacy, którzy do nas strzelali - dodaje Tabor. Poza przekazywaniem jedzenia osadzonym w obozie, pomagali także polskiemu podziemiu. - Ponieważ obóz znajdował się w pobliżu torów kolejowych i część z tych więźniów pracowała przy rozładunku i załadunku pociągów, zbieraliśmy informacje wywiadowcze dla oddziałów AK, ponadto przekazywaliśmy listy i informacje dla więźniów od ich rodzin. Ja byłem także łącznikiem oddziałów AK z Brzyścia i Krzemienicy, dla których zbierałem informacje i przekazywałem meldunki. Później w czasie frontu w 1944 r dowoziłem zaopatrzenie dla wojsk radzieckich i w tym czasie zostałem ranny w nogę - opowiada Kordyś. To działalność godna pochwały, ale nie kombatancka Obaj wysłali list do prezydenta RP, opisując swoje losy. W odpowiedzi otrzymali pismo informujące, że powinni złożyć odpowiednie dokumenty w Urzędzie do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych. - Przygotowaliśmy wnioski, uzupełnialiśmy o potrzebne dokumenty, blankiety, rekomendacje organizacji kombatanckich. Przedstawiliśmy dwóch świadków i nasze szczegółowe życiorysy. Kosztowało nas to wiele czasu i starań. Za część dokumentów musieliśmy zapłacić. Efekt naszych starań okazał się jednak mizerny - mówi z rozgoryczeniem pan Marian. Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych ich wnioski odrzucił. W decyzji Kierownika Urzędu czytamy, że analiza dokumentów nie wykazała dostatecznych dowodów działalności kombatanckiej. Podnoszone argumenty dotyczące pomocy humanitarnej udzielanej m.in. Żydom oraz zbieranie informacji dla AK, choć godne pochwały, nie stanowią jednak działalności kombatanckiej. Wnioskodawcy zaskarżyli więc tę decyzję do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Rzeszowie. Ten jednak skargę oddalił. Junacy czekają na zadośćuczynienie Tą decyzją są rozczarowani. Podobnie jak tym, że państwo nie zadośćuczyniło im za przymusową i bezpłatną pracę w ramach Powszechnej Organizacji Służba Polsce. Działa ona w latach 1948-55 i składała się z młodych ludzi w wieku 16-21 lat, zwanych junakami. Uczestniczyli oni w wielkich państwowych przedsięwzięciach, m.in. przy odbudowie Warszawy, powstaniu Nowej Huty, osuszaniu Żuław, pracach w kopalniach i kamieniołomach. Młodzież skoszarowana na wzór wojskowy, poddawana była też indoktrynacji komunistycznej. - Do SP zostaliśmy wcieleni przymusowo. Obaj pracowaliśmy przy budowie fabryki Wiskoza w Jeleniej Górze. Pracowaliśmy od świtu do nocy, przez sześć a nawet siedem dni w tygodni, w ciężkich warunkach, wykorzystując jedynie siłę własnych mięśni, bez mechanicznego sprzętu budowlanego. Naszą strawą był chleb i czarna kawa. I tak przez sześć miesięcy. Za naszą pracę nie dostaliśmy ani grosza. Od tego czasu minęło pół wieku. I nikt nie docenił wysiłku, jaki włożyliśmy w odbudowę kraju. Ani dobrego słowa, ani odszkodowania - informuje Kordyś, który jest zawiedziony tym, że od 20 lat w wolnej Polsce parlament jeszcze nie przyjął ustawy, która przyznałaby zadośćuczynienie takim ludziom, jak on i jego przyjaciel. Bodaj najbliżej tego było w 2005 roku, kiedy to przygotowywano ustawę o świadczeniu pieniężnym i innych uprawnieniach osobom, które wcielono do PO Służba Polsce. Niestety, nie weszła ona w życie. Zakładała m.in., że każdy junak za każdy miesiąc przepracowany pod przymusem otrzyma jednorazowe odszkodowanie w wysokości 2,5 tysiąca złotych. Po dziś dzień środowiska junackie walczą o to, by parlament przyznał im zadośćuczynienia. Stąd ich listy do najważniejszych osób w państwie z prezydentem, premierem, marszałkami Sejmu i Senatu oraz parlamentarzystami na czele. List do premiera Panowie Marian i Stanisław też się nie poddają. Ostatnio wysłali pisma do premiera. Marian Kordyś pisze m.in. "...Całe swoje życie poświęciłem pracy dla Polski. I za ten trud i wysiłek dziś dostaję gorzką zapłatę, nie otrzymałem uprawnień o jakie się starałem, a w sądzie doznałem kolejnych upokorzeń. Czuję się oszukany i pozbawiony praw. W jakim kraju żyjemy? W kraju dla młodych i bogatych, nie dla starszych i schorowanych. Dziś nikt nie pamięta o zasługach naszego pokolenia. Czeka się tylko aż wymrzemy i będzie święty spokój z tymi dziadkami. Dziś ludzie z mniejszymi zasługami są na świeczniku i brylują na salonach, a nam, starszym, odmawia się nawet szacunku i wynagrodzenia za trudy i pracę dla ojczyzny. Dlatego też proszę o pamięć i szacunek dla mnie i ludzi mi podobnych oraz o zadośćuczynienie za moje starania i walkę dla Polski. Pan, Panie Premierze posiada środki finansowe, aby ulżyć mojej doli. Ja nie proszę o jałmużnę, tylko o należne mi wsparcie finansowe...". Krzysztof Babiarz