Jakby tego było mało, naprzeciwko domu pana Piotra, przy tej samej ulicy, znajdują się budynki, które administracyjnie przypisano do Pysznicy właśnie. Ulica - a jakże - nosi nazwę Wspólna. - Dla mnie to jest po prostu dziwne. Z mojej strony Pysznica kończy się około 100 metrów przed domem, za lasem przy krzyżu. A po drugiej stronie ulicy, Pysznica ciągnie się jeszcze 200-300 metrów w stronę Jastkowic - pokazuje młody mężczyzna. Co by nie mówić, ten podział jest raczej mało logiczny. A naszemu bohaterowi nastręcza tylko rozterek. - Do kościoła chodzę w Pysznicy, choć parafianinem jestem kościoła w Jastkowicach. Córka do pierwszej komunii za 3 lata powinna iść w parafii w Jastkowicach, a chcę by poszła razem z koleżankami, w Pysznicy. Powinna zacząć chodzić do szkoły w Jastkowicach, a posłałem ją do zerówki w Pysznicy - wylicza pan Piotr. A jak dodaje, kiedy będzie chciał załatwiać jakieś urzędowe formalności, może mieć sporo kłopotów. Mężczyzna zastanawia się, czy jest sposób, by zmienić granice administracyjne. Nie chce "zawracać rzeki kijem", tylko dla swoich potrzeb, ale jeśli byłoby to mało skomplikowane, i sąsiedzi by się zgodzili - to warto spróbować. Jak zmienić granice miejscowości? Jak się okazuje, taka zmiana, choć byłaby w obrębie jednej gminy, wymaga zgody samego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. I procedura jest dość skomplikowana. - Sprawa jest w zasadzie nie do przeskoczenia. Tu chodzi o geodezyjne zmiany - kręci głową Stanisław Paleń, sekretarz gminy Pysznica. - Najpierw potrzebne są konsultacje społeczne i zgoda zebrań wiejskich. Jeśli po konsultacjach okaże się że jest zgoda sołectw, to potem potrzebna jest akceptacja rady gminy. Potem gmina przygotowuje specjalne wystąpienie do wojewody, a ten kieruje wszystko do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. To tam zapada decyzja. Nie zawsze pozytywna. Żeby było jeszcze trudniej, wnioski przyjmowane są tylko raz w roku. Do 31 marca. W Pysznicy, gminni urzędnicy przechodzą właśnie dwie podobne procedury. W wykazie urzędowym brakuje bowiem dwóch miejscowości: Krzaków i Słomianej. Formalnie nie funkcjonują one jako odrębne wioski, a są niejako "dzielnicami" większego Kłyżowa. Władze chcą to zmienić i są w połowie opisanej wcześniej procedury. Pan Piotr, jeśli chciałby zmienić mało logiczny podział geodezyjny będzie musiał sam zainicjować taki temat na zebraniach wiejskich - i w Jastkowicach, i w Pysznicy. Kiedy tak rozmawiamy o administracyjnych absurdach przed jego posesją zatrzymuje się samochód. - Do Pysznicy to dobrze jedziemy? - pyta kobieta po 60-tce. - Jeszcze kilometr, za lasem - pokazuje Piotr Warchoł. Choć powinien powiedzieć, że w zasadzie auto już jest w Pysznicy. Tylko nie po właściwej stronie drogi... Zupełnie nie po drodze Pomiędzy dwoma, a nawet trzema miejscowościami żyje również Dorota Butryn. Jej dom stoi na Zasaniu - formalnie już w powiecie niżańskim. Ale za płotem jest już gmina Pysznica. Jej dziecko uczy się zaś w czwartej klasie w szkole w Pysznicy, a mniejsze chodzi do zerówki, do Kłyżowa. - Kiedy myślę o miejscu mojego zamieszkania, to wcale nie utożsamiam się z Niskiem, a z gminą Pysznica właśnie - mówi kobieta. Kiedy starsza pociecha miała iść do szkoły, do domu pani Doroty dotarło zaproszenie z placówki w Zarzeczu. Ale tam znacznie trudniej dojechać. Trzeba było wybrać się do szkoły w Pysznicy i prosić o zgodę na przyjęcie dziecka, które jest spoza obwodu, choć formalnie do tego "obwodu" ma ledwo kilka metrów. - Na szczęście dyrektor szkoły w Pysznicy nie robił problemów. A córka nie tylko, że uczy się w szkole w Pysznicy, to przy okazji uczęszcza na zajęcia do miejscowego Domu Kultury. No i dojedzie tam bez problemu autobusem podmiejskim - mówi pani Dorota. Dla młodszej pociechy nie udało się znaleźć miejsca w pysznickim przedszkolu - chętnych dużo, a pierwszeństwo muszą mieć miejscowi. Tu z pomocą przyszła dyrekcja Zespołu Szkół w Kłyżowie. Była zgoda i maluch chodzi do klasy zerowej z 6-latkami w tej szkole. - W Pysznicy starsze dziecko mogłoby się zaopiekować młodszym, ale i tak jestem zadowolona z rozwiązania tego problemu. Kłopot byłby dopiero wtedy, gdyby okazało się, że miejsce w zerówce dla młodszej pociechy znalazłoby się w Zarzeczu czy Nisku. A tam mi jest zupełnie nie po drodze - dodaje pani Dorota.