Zdzisław Zygmunt zadzwonił do redakcji OL z prośbą o pomoc i interwencję. Był oburzony tym, co dzieje się w Przyborowiu. - Zasypują staw, wywrotkę ziemi już wrzucili, a przecież tam życie aż kipi: mnóstwo żab, ryby. Przecież tak nie można. Nie pozwolimy na to - mówił. Z jego relacji wynikało, że chodzi o zbiornik przeciwpożarowy usytuowany w pobliżu osiedla. Przez lata zaniedbywany, stał się doskonałym siedliskiem dla wodnej fauny, później został zarybiony przez mieszkańców. - Jeśli zajdzie potrzeba, gotowi jesteśmy te stworzenia wyłapać własnymi rękami i w wiadrach przetransportować do Wisłoki. Nie można w ten sposób postępować z żywymi istotami - przywieźć ziemię i zasypać. Przecież one tam się poduszą w męczarniach - martwi się Zygmunt. Jak dowiedzieli się dziennikarze w Urzędzie Gminy, z pomysłem likwidacji sadzawki wystąpiły władze Spółdzielni Mieszkaniowej. Na miejscu zasypanego zbiornika miały powstać parkingi. Po protestach mieszkańców prace wstrzymano. - Nie będzie nic robione, ekolodzy mogą być spokojni - zapewnia sekretarz Stanisław Zieliński. Ale zaraz dodaje, że staw stanowi problem, choćby ze względu na niebezpieczeństwo, jakie stwarza dla mieszkających na osiedlu dzieci. - Mało się słyszy o tragicznych utonięciach? Jeśli ta glinianka ma zostać, musimy ją odpowiednio zabezpieczyć i tak zrobimy - zapowiada. Tymczasem zdaniem Zdzisława Zygmunta staw może się przydać w przypadku pożaru. - Nie raz bywa, że strażacy nie mają dostępu do hydrantu. Wtedy taki zbiornik to jedyny ratunek. Sekretarz Zieliński uspokaja, że w Przyborowiu takiego niebezpieczeństwa nie ma. - Są wodociągi, więc strażakom zbiornik nie jest potrzebny - twierdzi. gaM