Odpowiedziała, że zupkami. Mówimy, że przygotowujemy mu przecież różne zupki i żadnych nie chce. A ona na to: bo ono lubi te chińskie... Pracowników Domu Dziecka przy ulicy Podleśnej w Stalowej Woli najzwyczajniej zatkało, gdy usłyszeli tę odpowiedź. - W głowie mi się nie mieści, że ktoś mógł karmić niemowlę zupką chińską. Ale rodzice dzieci, które do nas trafiają, bywają strasznie nieodpowiedzialni. Czasami maluchy są tak zaniedbane, bo żyły w brudzie, zimnie i głodzie, że zastanawiamy się, jakim cudem przeżyły - mówi Jadwiga Stępniewska, dyrektorka placówki. Ukrywała ciążę W 2009 roku do tutejszego Domu Dziecka trafiło w sumie 25 dzieci, z czego ponad połowę stanowiły kilkumiesięczne niemowlaki lub noworodki - te ostatnie, przywiezione prosto ze szpitalnych oddziałów położniczych. Matki albo same się ich zrzekały, albo odbierano im dzieci postanowieniem sądu. - Najczęściej są to maluchy pochodzące z rodzin patologicznych, w których miłość rodzicielska przegrywa z nałogiem alkoholowym - komentuje dyrektor Stępniewska. Większości z małych dzieci przyjętych do placówki w 2009 roku już w niej nie ma. Szybko trafiły do adopcji. Jeden z takich maluszków wrócił nawet do rodzonej matki. A zanim się to dziecko urodziło, nikt oprócz jego matki nie wiedział, że ma przyjść na świat. Kobieta ukrywała ciążę przed całą rodziną, nawet przed swoim partnerem. I, o dziwo, robiła to skutecznie. Gdy rozpoczął się poród, wezwała taksówkę, która zawiozła ją do szpitala. Tu urodziła i zrzekła się praw do dziecka. A jeszcze tego samego dnia, na własne żądanie, wypisała się z lecznicy i wróciła do domu. - Nikt z bliskich nie miał pojęcia, że urodziła dziecko. Ono trafiło do nas, a jego matka dopiero po kilku dniach otrząsnęła się z szoku i przyznała przed rodziną, że była w ciąży, że urodziła dziecko. Jak się okazało, bliscy chcieli jej pomóc w wychowaniu malucha. Kobieta zaczęła przychodzić wraz ze swoją matką w odwiedziny do dziecka, aż w końcu postanowiła zabrać je do domu. I w ten sposób maleństwo wróciło do matki - opowiada dyrektorka domu dziecka. Mimo że zaraz po narodzinach ta matka zrzekła się praw do dziecka, nie miała problemu z odzyskaniem go. Zgodnie z przepisami, przez pierwsze 6 tygodni od porodu wyrażenie zgody na adopcję nie jest prawomocne. Dopiero później, jeśli matka nie zmieni zdania, musi zrzec się potomstwa przed sądem. Wolą pić, niż wychowywać Podobne przypadki powrotów do biologicznych rodziców zdarzają się jednak niezmiernie rzadko. Matki i ojcowie maluchów, które znajdą się już w domu dziecka, albo wcale nie starają się ich odzyskać, albo ich starania są zbyt słabe i krótkotrwałe. - Mieliśmy przypadek, że trafiła do nas trójka dzieci, których matka, alkoholiczka, poszła na leczenie. Miały do niej wrócić po zakończeniu przez nią terapii. Niestety, nie wróciły, bo matka nie zmieniła trybu życia i nie przestała pić - opowiada Jadwiga Stępniewska. A pijących rodziców jest coraz więcej. Alkohol sprawia, że zaniedbują swoje pociechy, że nie potrafią zapewnić im warunków do normalnego życia. Ciągają je ze sobą po melinach, pchają po pijanemu wózki chodnikami lub po prostu śpią zamroczeni w mieszkaniach, pozostawiając potomstwo bez opieki. Szczęście, gdy ktoś z sąsiadów lub świadków zareaguje i wezwie policję. - Dzieci odbieranych pijanym rodzicom jest sporo. Pamiętam, że w 2008 roku mieliśmy miesiąc, w którym trafiło do nas około dziesięciorga takich dzieciaków. Najbardziej szokuje mnie jednak to, że większość z nich u nas zostaje, bo rodzice nie potrafią się zmobilizować i przestać pić. Niepokoi mnie jeszcze jedna rzecz: kiedyś alkohol był domeną ojców, a dziś na równi z nimi piją matki - dodaje dyrektorka. Naprawić zaniedbania rodziców Może trudno w to uwierzyć, ale po znalezieniu się w domu dziecka, wiele maluchów odżywa. Nie muszą już słuchać awantur, nie chodzą głodne, zmarznięte, chore. - Czasami chce się płakać, jak widzi się, w jakim stanie przywożone są te dzieci. Prawie każde, które do nas trafiało w ubiegłym roku, miało anemię. Zdarzały się roczne dzieci, które nie potrafiły usiąść albo się przekręcić, bo w domu nikt ich nie stymulował do rozwoju, leżały tylko, pozostawione samym sobie. Albo mali alergicy, wymagający diet bezmlecznych, których w domu nikt nie przestrzegał - wymienia szefowa stalowowolskiego domu dziecka. Pół biedy, jeśli jest to tylko kwestia niedożywienia albo lekkich zaległości w rozwoju ruchowym. Wiele z tych dzieciaków jest też obciążona różnymi poważnymi chorobami, bo ich matki piły w czasie ciąży. Są to schorzenia neurologiczne i kardiologiczne. Stąd tak wielu podopiecznych placówki musi być poddawanych leczeniu i rehabilitacji. Często ich stan zdrowia poprawia się na tyle, że znajdują się nawet rodziny gotowe je zaadoptować. Bo rodzin chętnych do adopcji małych dzieci nie brakuje, jednak tylko niektóre z nich mają na tyle siły i odwagi, żeby wziąć pod opiekę dziecko obciążone poważną chorobą. Przez cały 2009 rok do adopcji trafiło 13 maluchów ze stalowowolskiego Domu Dziecka. Najmłodszy miał 6 miesięcy, a najstarszy 3 lata. Zmniejszą liczbę wychowanków A właśnie do adopcji oraz do rodzin zastępczych ma trafiać coraz więcej dzieci. To efekt zmian w przepisach, zgodnie z którymi od 2011 roku każdy dom dziecka będzie musiał ograniczyć liczbę podopiecznych do najwyżej 30. - Będąc świadomi zbliżających się zmian, próbowaliśmy już zmniejszyć liczbę dzieci. Raz nawet mieliśmy ich poniżej 30, ale co było zrobić, jak sąd i kuratorzy zaczęli kierować do nas kolejne? W domach byłyby bez opieki, nie mogliśmy więc odmówić ich przyjęcia - mówi Jadwiga Stępniewska. Kierowana przez nią placówka może pomieścić maksymalnie 43 dzieci. Obecnie przebywa w niej 37 podopiecznych. Nadchodzące zmiany w przepisach są podyktowane chęcią wypromowania rodzinnych form opieki zastępczej dla dzieci. Bo w Polsce wciąż dużo maluchów trafia do domów dziecka, a chodzi o to, żeby znaleźć im rodziny zastępcze. To coś zupełnie innego niż adopcja, przy której rodzic przejmuje pełnię praw rodzicielskich, dziecko przyjmuje jego nazwisko, a w przyszłości będzie między innymi po nim dziedziczyć. W rodzinach zastępczych dzieci pozostają przy swoich nazwiskach, a ich biologiczni rodzice - jeśli poukładają sobie życie, mogą starać się o ich powrót do domu. W powiecie stalowowolskim jest obecnie około 100 rodzin zastępczych. W tego większość jest ustanowiona przez krewnych dzieci, np. dziadków, rodzeństwo czy wujostwo. - Liczymy, że tych rodzin będzie coraz więcej, skoro musimy zmniejszyć liczbę podopiecznych. Bo w innym przypadku nie wiem, co się będzie działo z tymi dziećmi - mówi dyrektorka stalowowolskiego Domu Dziecka. Tomasz Wosk