W nocy z wtorku na środę na granicy pojawili się młodzi ludzie ubrani w bluzy z kapturami i zaczęli robić "zadymę". Interweniowała policja. Zatrzymano sześciu najbardziej agresywnych prowodyrów "zadymy", czterech z nich było pod wpływem alkoholu. Dwóch policjantów zostało rannych. "Zakapturzone towarzycho" przyjechało na granicę około godz.16. Wmieszali się w kilkudziesięcioosobowy tłum protestujących na przejściu drogowym, ale na pierwszy rzut oka było widać, że się od nich różnią. - To są zwyczajni chuligani - mówili pikietujący. - Mają chyba ochotę na "zabawę" z policją - dodawali. Butelki, petardy, kamienie Wkrótce zablokowano przejazd przez granicę. Policja kilkakrotnie wzywała do zaprzestania blokowania przejścia. Tymczasem chuligani uznali, że to świetny moment na konfrontację z policją i strażą graniczną. W kierunku funkcjonariuszy rzucali butelki, petardy, kamienie, a nawet polana z drewna, którymi pali się w kominkach. Około godz. 20. policja zdecydowała się na interwencję, bo rozzuchwaleni "zadymiarze" nie reagowali na wezwania. Oddano kilka ostrzegawczych strzałów z broni gładkolufowej. - Później nasi funkcjonariusze oddali strzały w kierunku najbardziej agresywnych chuliganów - poinformował podinsp. Jan Faber z przemyskiej KMP. - Nie strzelano w tłum - podkreślił oficer. Policji, która używała tarcz ochronnych i pałek, udało się w końcu zmusić agresorów do zejścia z drogi. Ranni policjanci, zatrzymani chuligani W wyniku starcia z chuliganami rannych zostało dwóch policjantów. Jeden z nich uderzony został w głowę kamieniem i trafił do szpitala. Inny został ugodzony w klatkę piersiową. Na szczęście zdrowiu i życiu obu funkcjonariuszy nic nie zagraża. Zatrzymano sześciu najbardziej agresywnych prowodyrów konfrontacji z policją, czterech z nich było nietrzeźwych. Podinsp. Faber zdementował pogłoski, jakoby "zadymiarze" byli kibicami ze Stalowej Woli, którzy mieli przyjechać na granicę specjalnie na "rozróbę" z policjantami. - Bez wątpienia są to chuligani, którzy wykorzystują protest - powiedział oficer. - Jednak nie ustalono, by któryś z nich był ze Salowej Woli. MONIKA KAMIŃSKA