Czy emerytowana nauczycielka Maria Martynowicz-Mierzwińska spowodowała wypadek, który zakończył się dla niej tragicznie? Czy nie można było uratować jej życia? Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie odpowiada twierdząco na obydwa pytania. Czy jednak prokuratorskie śledztwo zostało przeprowadzone z należytą starannością? Wątpliwości budzi choćby fakt, że dwa dni po wypadku z prokuratury wyszło pismo, które świadczy o wyjątkowym niechlujstwie. Tragedia wydarzyła się 24 sierpnia ubiegłego roku. Jest godzina 13.04. Srebrny fiat seicento wyjeżdża na ul. Krakowską z parkingu szpitala MSWiA w Rzeszowie. W lewy bok fiata uderza audi jadące od strony centrum miasta w kierunku Świlczy. Seicento wylatuje w powietrze i wirując spada kilkanaście metrów dalej. Nieprzytomna pani Maria jest unieruchomiona w środku. Ktoś telefonuje na nr 112 i wzywa pomoc. Spod szpitala MSWiA wyjeżdża w tym momencie ambulans, omija miejsce wypadku i jedzie w kierunku miasta. - Czy kierowca tej karetki nie mógł zawiadomić dyspozytora szpitala o kobiecie potrzebującej pomocy niemal pod drzwiami polikiliniki? - zastanawia się Marian Mierzwiński, mąż pani Marii. - W tym szpitalu są przecież anestezjolodzy, chirurdzy, ratownicy medyczni i inni lekarze. Nikt nie wyszedł, by ratować moją żonę. Konała w oczekiwaniu na pogotowie ratunkowe. Wezwana karetka wyjechała ze szpitala na ul. Lwowskiej. Na miejsce wypadku przyjechała o godz. 13.25. Pani Maria wciąż żyła. Zabrano ją do szpitala. Niestety, lekarzom nie udało się jej uratować. - A gdyby pomoc nadeszła wcześniej, gdyby żoną od razu zajął się jakiś lekarz i ratował ją do przyjazdu pogotowia, może udałoby się ją uratować? - pyta mąż zmarłej. - 21 minut to bardzo dużo czasu. Czasu, w którym żona konała i nikt jej nie ratował. Z tymi pytaniami Marian Mierzwiński zwrócił się do Ewy Kopacz, minister zdrowia. Odpowiedziano mu, że tłumaczyć powinna się prokuratura prowadząca śledztwo. List do zmarłej Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie umorzyła śledztwo w sprawie tego wypadku. Uznano, że sprawcą tragedii jest jej ofiara. Biegły obliczył, że audi, któremu pani Maria zajechała drogę, jechało prawidłowo z prędkością 54 km/godz. Czy przy takiej prędkości uderzony fiat wyleciałby w powietrze i poleciał aż tak daleko? - pyta Marian Mierzwiński. - Mam duże wątpliwości co do rzetelności tego śledztwa. Dwa dni po wypadku, 26 sierpnia, z sekretariatu Prokuratury wysłano pismo adresowane do Marii Martynowicz-Mierzwińskej. Zawiadamia się ją jako pokrzywdzoną, że wszczęto śledztwo w sprawie wypadku, w skutek którego Maria Martynowicz-Mierzwińska zmarła... - Pracownica sekretariatu sporządzająca to zawiadomienie omyłkowo przesłała je imiennie Marii Martynowicz-Mierzwińskiej - wyjaśnia Mariola Zarzyka-Rzucidło, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. - Powyższe uchybienie spowodowane było automatycznym wpisywaniem danych pokrzywdzonej przez system SIP, na co pracownik sekretariatu nie zwróciła uwagi. Jednak w treści pisma pracownica sekretariatu pisze wyraźnie do pani Marii, że zawiadamia ją - jako pokrzywdzoną - o śledztwie w sprawie jej śmierci. To już nie jest automatyczne wklejenie danych przez system. To zwykła bezmyślność i niechlujstwo. Czy można poważnie traktować ustalenia śledztwa, w którym popełnia się takie kardynalne błędy? Marian Mierzwiński dąży do wznowienia postępowania. - Chcę, by wszystkie czynności wykonano poprawnie i ustalono faktyczne przyczyny tragedii mojej żony i mojej - mówi mąż zmarłej nauczycielki. Krzysztof Rokosz krokosz@pressmedia.com.pl