Krakowski radny Łukasz Wantuch i jego towarzysze organizowali wyjazdy do Ukrainy z pomocą humanitarną. W ciągu ostatnich dwóch lat brał udział w ponad 50 takich wyprawach - za każdym razem Ukraińcy otrzymywali wymierną pomoc. Działania radnego zrzeszonego w klubie Przyjazny Kraków pokazują, że polityka wcale nie musi opierać się na pusto brzmiących sloganach, ale może też przybierać zdecydowanie praktyczniejszą formę. Wantuch - po prostu - pomaga ludziom. Jest jednak druga strona tych wyjazdów, nieco bardziej skomplikowana. Interia jest w posiadaniu kilkudziesięciu screenów rozmów pomiędzy nim a jego towarzyszami dotyczącymi przewozu granatników, głowicy iskandera czy łusek po nabojach przez granicę, bez żadnych dokumentów. Dysponujemy również zdjęciami rzeczy, które w ten sposób przekroczyły polsko-ukraińską granicę. Wojenne fanty. "Potrzebuję kupić granatnik w prezencie" Grupa internetowa liczy ponad sto osób i została założona jakiś czas po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Jej celem jest koordynowanie pomocy humanitarnej i transportów jadących do Ukrainy. Administratorami tej grupy są m.in. Łukasz Wantuch oraz Andrzej Hawranek, krakowski radny Platformy Obywatelskiej i szef komisji budżetowej rady miasta. To screenami rozmów z tej grupy dysponuje Interia. Ich autentyczność potwierdziliśmy u kilku osób, które były lub nadal są jej członkami. Część rozmów pomiędzy członkami grupy jako pierwszy opublikował fanpage "Co jest nie tak z Krakowem". ----- Zdjęcie jest zrobione na Zaporożu, parę miesięcy temu. Widać na nim radnego Andrzeja Hawranka z zielonym kapeluszem na głowie i w ubraniach tego samego koloru. Na ramieniu trzyma wycelowany granatnik w kierunku osoby robiącej mu zdjęcie. Do członków grupy pisze: "foto nie do publikacji". "Nie uwierzę, że pan to do Polski sprowadził" - odpowiada jeden z uczestników. "Jestem 2 tys. km od Polski" - odpowiada radny. Pytanie nie było przypadkowe. Z rozmów na grupie wynika, że w samochodach wracających z Ukrainy ukrywano m.in.: fragment rakiety iskander, granatniki lub tuby po granatnikach, fragmenty wozu bojowego, łuski czy opakowania po pociskach na naboje. Członkowie grupy nazywają je potocznie: fantami albo artefaktami. "Panie i Panowie, ustalcie jakiś punkt po drodze na te fanty i ja je będę brał hurtowo. Nie mogę zdradzić, jak to robię, ale ja mam skuteczność 100 procent. Łuski, granatniki, nawet Himarsy wezmę. Tylko przez Korczową musi być" - pisze na grupie radny Wantuch. Jedna z osób odpisuje: "Ja będę miał sporo fantów za dwa tygodnie. Szukam optymalnej miejscówki". Inna wymiana zdań. Radny Wantuch: "Dobra, jak będę na trasie do Lwowa, to znajdę jakąś opuszczoną szopę albo przystanek, albo coś takiego. Tam zrobimy punkt zaopatrzenia". Jedna z osób odpisuje: "Mamy dwa puste granatniki schowane przy granicy w Korczowej, wyślemy ci pinezkę. Zabierzesz nam? Dwa kilometry od granicy?". Radny się zgadza i prosi o konkrety w wiadomości prywatnej. Kolejna rozmowa. Radny Wantuch pisze na grupie: "Słuchajcie, dzwoniła znajoma. Potrzebuje kupić granatnik w prezencie. Dla znajomego. Ma ktoś może". "W Odessie mam" - odpisuje jedna z osób. Radny Wantuch w odpowiedzi prosi o wysłanie dwóch granatników pocztą na wskazany przez niego adres. Z rozmowy wynika, że chodzi o niewielką miejscowość w obwodzie lwowskim. Polityk informuje, że odbierze przesyłkę w niedzielę. Fragment rakiety Iskander, jako dar Wszystkie wojenne "pamiątki" były przewożone bez żadnych pozwoleń przez granicę polsko-ukraińską. "Raz wiozłem stożek od Iskandera, który miał 80 centymetrów wysokości. Bałem się jak diabli, ale się udało. Trzeba przed granicą poświęcić dużo czasu na artystyczne ułożenie bagażnika. Nie za dużo. Nie za mało. Trzeba wiedzieć, co należy pokazać, a co schować. I mieć zawsze jakiś głupi dowcip na początek rozmowy" - pisze do członków grupy Wantuch. Interia dysponuje zdjęciem przewiezionego fragmentu rakiety iskander. Sam polityk zresztą pochwalił się tym publicznie w jednym z internetowych wpisów. Napisał w nim, że to jedyny taki egzemplarz w Polsce. Oddał go jednej z osób (nie wspomina jakiej) jako prezent i wyraz wdzięczności. Innym razem "wojennym upominkiem" został obdarowany były premier Jerzy Buzek, który od radnego Wantucha i Hawranka otrzymał część rosyjskiego wozu bojowego zniszczonego pod Kijowem. W internecie do dziś można znaleźć wpis Wantucha na Facebooku: "Trzeba było naprawdę kombinować, aby wnieść je do budynku (tak samo było z samolotem)". Z wpisu wynika, że dwójka radnych wniosła na pokład samolotu rejsowego lecącego do Brukseli fragment wozu bojowego. Tego dotyczy też najprawdopodobniej rozmowa pomiędzy radnymi na wewnętrznej grupie. "A jak ktoś chce coś przemycić na pokład samolotu, to polecam metodę 'na piankę do golenia' autorstwa Andrzeja" - pisze radny Wantuch. "Tak z Andrzejem mieliśmy części od T-72 do Brukseli. Oczywiście żartuję. Nic takiego nie było. Prawda Andrzej Hawranek? ;)" - dodaje radny. "Ależ skąd ;)" - odpowiada radny Andrzej Hawranek. Lista zamówień i rosyjskie kurtki. "Najlepsze są te przestrzelone" Pewnego dnia radny Wantuch przekazał grupie listę rzeczy, które potrzebuje: kurtki po ruskich, łuski 152 lub 155, opakowanie po ruskim żarciu, ale w dobrym stanie, łuski po kałasznikowie oraz elementy, jakie zostają po rakietach kasetowych. Jedna osoba informuje polityka, że ma kurtkę rosyjską, ale oczyszczoną. "To niedobrze ;) Najlepsze są przestrzelone ;) Amerykanie je uwielbiają" - odpisuje radny. I dodaje: "Dziś zaniosłem jedną ruską kurtkę do pralni, ale pani nie chciała mi przyjąć na początku, jak powiedziałem, co to jest". - "Przestrzelę ci jak trzeba" - kwituje jeden z rozmówców. Przewóz przez granicę "Fanty", jak m.in. o granatnikach mówili członkowie grupy, były przewożone przez polsko-ukraińską granicę. Nie wiadomo, czy straż graniczna była o nich informowana, ale z rozmów wynika, że najprawdopodobniej nie. O tym, jak należy postępować z ukraińskimi pogranicznikami, pisał na grupie radny Wantuch. "Trzeba dać na początek znaczek z Zełenskim z paszportami. Potem prosisz paszportowego, aby poszedł do mytnika i ten też podbił. Jak ktoś nie ma znaczków, to dam. I całość robisz w 30 min bez wysiadania z auta" - tłumaczy. Jedna z osób dopytuje: "Mówisz o tych unikalnych znaczkach yellow oraz blue, których wydano tylko kilkadziesiąt na cały świat? :D" Łukasz Wantuch odpisuje: "Dokładnie o nich ;) plus trzeba pokazać zdjęcie kartki do ambasadora Rosji w Warszawie. Zawsze się śmieją. Potem idzie już gładko". "Tylko Polakom nie można nic dawać! Daje efekt odwrotny. Polskiego celnika trzeba zagadać na śmierć" - dodaje Wantuch. Znaczki, o których mowa, powstały w ramach oferty Poczty Polskiej - "Mój Znaczek". Radny Wantuch wystąpił o zgodę na wykorzystanie wizerunku prezydenta Zełenskiego ze słynnego muralu w Krakowie i umieścił je na znaczkach. Wydrukowano 99 arkuszy po dziewięć znaczków. Taki przynajmniej był pierwotny plan. Znaczki miały zostać sprzedane chętnym, a za zgromadzone pieniądze miały zostać zakupione potrzebne dla Ukraińców rzeczy. Telefon do tajemniczego Wołodymyra. "Za te pociski chcieli mi dać bana" Nie zawsze udawało się przewieźć "fanty" przez granicę, czasem była potrzebna interwencja osób trzecich. Jeden z użytkowników grupy: "Wzywali policję do nas. Volodimir nas instruował przez telefon. Za te pociski z propagandą chcieli mi dać podobno bana na rok do Ukrainy. A jeden UA chciał mi zakładać kajdanki podczas kontroli T5". "Grubo" - odpisuje jedna z osób. Opowieść innego z członków grupy: "My też jak wracaliśmy, trafiliśmy na kanał (szczegółowe sprawdzenie samochodu - przyp. red.), po ukraińskiej stronie wzięli nas na bok i chyba z 1,5 h trzepali wszystko łącznie z nami i opóźnieniem całek samochodu. Jak zobaczyli skrzynki po amunicji i coś, czego nie wiedzieli, co jest". Kolejna wymiana zdań. "Nam zabrali bagnet" - pisze jeden z członków grupy (Piotr). "Polacy?" - dopytuje radny Łukasz Wantuch. "Ten czeka na odbiór (bagnet - przyp. red.), ale zabrali nam więcej. Dwa pociski artyleryjskie" - odpowiada inna z osób. Następna rozmowa. "Puste łuski nie są bronią" - informuje jedna z osób będących w grupie. Tam sama osoba później dzieli się informacją: "Ja mam kanał, ale za łuskę". "Ale o noże się nie czepiają" - odpisuje inna osoba. "Niestety większość tych grup tak działa" Wielu członków grupy, z której pochodzą powyższe rozmowy, zwracało uwagę na to, że takie rozmowy i rzeczy dziać się nie powinny. Jedna z osób zwraca uwagę, że tematy mocno odbiegają od "tego, po co ta grupa jest, czyli pomagania mieszkańcom i obrońcom Ukrainy". Inny z uczestników odpisuje: "Niestety większość tych grup tak działa... Teraz to już tutaj robi się interesy". Część osób w pewnym momencie zrezygnowała z udziału w grupie, inne wyciszyły powiadomienia i przestały brać udział w akcjach pomocowych. Radny Wantuch: To było takie gadanie, przechwałki O kwiestię grupy i przewozu wojennych artefaktów pytamy radnego Łukasza Wantucha. - Wszystkie te rzeczy były przewożone legalnie i pozbawione cech bojowych. Na granicy są dwie kontrole i nikt tego nie kwestionował. To były kawałki metali, kurtki albo skrzynie przewożone jako pamiątki. Jako rzeczy osobiste. I te rzeczy były później sprzedawane a za uzyskane w ten sposób pieniądze kupiłem m.in. specjalną przyczepkę do przewozu amunicji, która została przekazana jednej z brygad na wschodzie - mówi radny Wantuch. Radny Wantuch przekonuje, że każda z takich rzeczy była pokazywana strażnikom granicznym w Polsce. - Nie da się ukryć takich rzeczy. Mówiąc o granatnikach, mieliśmy na myśli tuby po granatnikach. One były puste. To są rzeczy, których nie da się ukryć. A to, że sobie coś tam pisaliśmy na grupie, to było takie gadanie. To były takie przechwałki facetów. Takie budowanie legendy. Jedną z pustych tub po granatniku sprzedałem za trzy tysiące złotych i za te pieniądze kupiłem świeczki do Izium. Każdej z rzeczy, którą przewoziłem, robiłem zdjęcie i wrzucałem post na Facebooka. Za pieniądze ze sprzedaży kupowałem drony, przyczepki i inne przydatne rzeczy - wyjaśnia radny. - Czasami celnicy byli jednak nadgorliwi. Były takie sytuacje, że celnik dla świętego spokoju kazał wyciągnąć i zostawić pustą skrzynię po amunicji z rosyjskimi napisami. Żadna z tych rzeczy nie miała cech bojowych. To były odłamki, fragmenty, kurtki. Czasem jednak celnik jest nadgorliwy i dla świętego spokoju powiedział nam, że nie możemy wwieźć saperki bojowej. Celnicy są urzędnikami i czasem idą po linii najmniejszego oporu - tłumaczy Wantuch. - W Ukrainie takich rzeczy, fragmentów sprzętu są miliony i każda z ekip, która jeździ do Ukrainy, to robi. Zabiera to ze sobą i sprzedaje, bo może mieć np. środki na paliwo. Żadna z tych rzeczy nie miała cech bojowych - podkreśla raz jeszcze polityk. - Nigdy nie spotkałem się, że celnik widzący tubę po granatniku, mówił, że należy to zgłosić. To było traktowane jako pamiątki. Straż Graniczna komentuje O kwestiach związanych z przewozem broni do Polski decyduje ustawa z 1999 r. o broni i amunicji. Zgodnie z przepisami, aby móc leganie przekroczyć granicę, trzeba w takim przypadku mieć dokumenty od odpowiedniego konsula. - Przedsiębiorca dokonując wwozu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej lub wywozu z terytorium Rzeczypospolitej Polskiej materiałów wybuchowych, broni lub amunicji określonych w ww. ustawie, jest obowiązany posiadać koncesję i okazać ją funkcjonariuszowi Służby Celno-Skarbowej - wyjaśnia por. Anna Michalska, rzecznik prasowa straży granicznej. - Właściwy organ Służby Celno-Skarbowej, po zwolnieniu ww. towaru, do procedury dopuszczenia do obrotu, zawiadamia komendanta wojewódzkiego policji właściwego ze względu na siedzibę przedsiębiorcy - dodaje. - Jednocześnie należy wskazać, że wymienione przepisy nie regulują przewozu np. fragmentów zużytych rakiet czy łusek pozbawionych cech użytkowych. Należy mieć na uwadze, iż zadania związane z obejmowaniem towarów procedurami celnymi i regulowaniem sytuacji związanych z przywozem i wywozem towarów znajdują się w kompetencji Krajowej Administracji Skarbowej - konkluduje rzeczniczka. Krajowa Informacja Skarbowa, którą poprosiliśmy o komentarz w tej sprawie, do czasu publikacji materiału nie odpowiedziała na nasze pytania. W rozmowie telefonicznej z przedstawicelami KIS zapytaliśmy, czy przewożenie takich wojennych artefaktów przez granicę jest legalne i nie wymaga żadnego zgłoszenia. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że na tak postawione pytanie "nie można dać jednoznacznej odpowiedzi twierdzącej, a sprawa jest wielowątkowa". Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl