Jak poinformował w czwartek dziennikarzy zastępca szefa rzeszowskiej prokuratury Łukasz Harpula uprowadzony przedsiębiorca (prokuratura ze względu na jego dobro nie podaje jego personaliów) był najpierw psychiczne zastraszany przez porywaczy, a później przewieziony do notariusza, aby podpisał różne dokumenty. Tam uprowadzony przedsiębiorca, korzystając z chwilowej nieobecności porywaczy, poprosił na piśmie notariusza o wezwanie policji. Po przyjeździe funkcjonariuszy odzyskał wolność. Harpula wyjaśnił, że spółka, której prezesem jest porwany biznesmen jest powiązana z dwoma przedsiębiorcami z Rzeszowa Mirosławem M. i Ryszardem P. - zleceniodawcami porwania. Spółka kierowana przez porwanego miała być dłużna przedsiębiorcom około 41 mln zł. W śledztwie ustalono, że obaj biznesmeni chcąc odzyskać od mężczyzny swoje pieniądze skontaktowali się ze znajomym księdzem z Warszawy, który z kolei skontaktował ich z przedsiębiorcą z Żyrardowa Rafałem K. "Panowie ustalili, że najlepszym sposobem na odzyskanie długu będzie zastraszenie biznesmena, najlepiej przez policjantów" - mówił prokurator. Rafał K. poprosił o pomoc w zorganizowaniu akcji znajomego oficera z Komendy Stołecznej Policji Zbigniewa G., a ten zaangażował w sprawę swą znajomą Annę Z., a także prywatnego przedsiębiorcę z Wołomina. Swoją pomoc policjant wycenił na kilkaset tysięcy zł, a kobieta miała te pieniądze odebrać od zleceniodawców. Jednak do zapłaty nie doszło z uwagi na niewykonanie zlecenia - dodał Harpula. Dzięki Annie Z. do sprawy dołączyli jeszcze: Arkadiusz B., Ireneusz R. i policjant Leszek Z. Wszyscy z Pomorza. Ci trzej mężczyźni oraz Rafał K. we wrześniu br. udając funkcjonariuszy CBŚ uprowadzili biznesmena sprzed przedszkola w Rzeszowie, gdzie mężczyzna odprowadził swoje dziecko. Skuli mężczyznę kajdankami i wywieźli poza miasto. Mieli go tam straszyć więzieniem i konsekwencjami prawnymi, oraz zmuszać do podpisania u notariusza dokumentów, na podstawie których zleceniodawcy mogliby odzyskać swoje pieniądze. "Początkowo porwany zgodził się złożyć wyjaśnienia w prokuraturze, ale to z kolei nie spodobało się porywaczom, którzy zaczęli bardziej na niego naciskać. Wówczas mężczyzna zaczął coś podejrzewać i zgodził się na wizytę u notariusza" - mówił prokurator. Rzecznik KWP w Rzeszowie kom. Paweł Międlar dodał, że porywacze nie stosowali wobec porwanego fizycznej przemocy, poza skuciem kajdankami; wywierali na niego presję psychiczną, np. pokazując kaburę z bronią, czy nakładając na dłonie czarne rękawiczki. Po przyjeździe do notariusza, u którego czekały już przygotowane do podpisu dokumenty, uprowadzony korzystając z chwilowej nieobecności porywaczy, na kartce napisał notariuszowi prośbę, by ten wezwał policję. "Po przyjeździe patrolu policji, porywacz, który był razem z pokrzywdzonym w kancelarii, pokazał funkcjonariuszom policyjną odznakę i korzystając z zamieszania uciekł" - mówił prokurator. Międlar dodał, że był to prawdziwy policjant, aspirant z Tczewa Leszek Z. Nad rozwikłaniem sprawy pracował specjalny zespół funkcjonariuszy KWP w Rzeszowie. Po kilku tygodniach zatrzymano wszystkich podejrzanych, czyli dwóch biznesmenów-zleceniodawców, czterech porywaczy oraz policjanta z Warszawy i jego znajomą Annę Z. Porywcze są podejrzani o pozbawienie wolności uprowadzonego mężczyzny, usiłowanie wymuszenia rozbójniczego, a trzech z nich także o podszywanie się pod policjantów. Pozostałym podejrzanym zarzucono zlecenie całego procederu. Wszystkim grozi do 10 lat więzienia. Wobec podejrzanych zastosowano poręczenia majątkowe, na łączną sumę około 100 tys. zł, i zakaz opuszczania kraju. Podejrzani policjanci zostali zwieszeni w czynnościach. Jeden z nich został też wydalony ze służby, ale odwołał się od tej decyzji. Harpula dodał, że śledztwo jest już na ukończeniu. Większość podejrzanych wyraziła chęć dobrowolnego poddania się karze.