Minęły cztery lata i mamy dowód, że teoria całkowicie rozminęła się z praktyką, a policja nas po prostu okłamała. Jedynym skutkiem ograniczenia prędkości w miastach są wyższe mandaty. Pieszy uderzony samochodem "pędzącym" 60 km/godz. nie ma szans na przeżycie. Jeżeli samochód będzie jechał tylko 50 km/godz., to wielu wypadków uda się uniknąć, a ofiary tych, które mimo wszystko się wydarzą, nie ucierpią bardzo. Tak przed czterema laty przekonywano kierowców do zmniejszenia prędkości w miastach. Ograniczenie do 50 km/godz. wprowadzono 1 maja 2004 r. Ludzi ginie więcej Zmiana przepisów nie spowodowała jednak spadku liczby wypadków. Rok wcześniej w podkarpackich miastach doszło do 1723 wypadków. W następnym roku - 1710. Jednak od chwili zmniejszenia prędkości wzrosła liczba zabitych. W 2003 roku zginęło na Podkarpaciu 250 ludzi. W roku 2005 śmiertelnych ofiar było aż 286! O 146 wzrosła też liczba rannych. Policja się obławia Policyjne statystyki jednoznacznie pokazują, że twierdzenie o wzroście bezpieczeństwa wskutek zmniejszenia prędkości było wierutnym kłamstwem. Po co więc wprowadzono ten przepis? Jeżeli przed 1 maja 2004 r. kierowca jechał w mieście z prędkością 78 km/godz., to policja na ogół go nie karała. Gdy trafił się wyjątkowo skrupulatny funkcjonariusz, to przekroczenie prędkości o 18 km/godz. kosztowało 50 zł i 2 pkt karne. Teraz za prędkość 78 km/godz. trzeba zapłacić nawet 200 zł i zainkasować 4 pkt karne. Tak poważnego wykroczenia (za szybko o 28 km/godz.) żaden policjant nie puści płazem. Jest to jedyny wymierny skutek zmiany przepisów. Autor: KRZYSZTOF ROKOSZ