- Naprawdę, nie takie jest przeznaczenie telefonu alarmowego. To nie jest bezpłatna infolinia. Takich rzeczy robić nie wolno, a stało się to groźną plagą - powiedział dyrektor pogotowia ratunkowego w Mielcu Jerzy Gromny. Przypomniał, że pogotowie wzywane jest głównie w sytuacjach zagrożenia życia ludzkiego. Często świadkowie zdarzenia podejmują akcję reanimacyjną z pomocą dyspozytorki, udzielającej wskazówek przez telefon. - I wtedy zazwyczaj dzwoni ktoś z pytaniem o aptekę. Oczywiście dyspozytorka musi odebrać, bo nie wie, czy ktoś kolejny nie potrzebuje pilnie pomocy, a gdy to zrobi okazuje się, że przerwano jej po to tylko, aby zapytać, która apteka pracuje albo ze skargą, że w okolicy nie można kupić leku lub nikt nie otwiera, mimo pukania, drzwi apteki - podkreślił Gromny. Krystyna Polak, koordynator medyczny pogotowia zastrzegła, że dyspozytorki nie znają dyżurów aptek i nie wiedzą, gdzie apteka ma dzwonek służący do przyzywania sprzedawcy. Podkreśliła też, że dyspozytorki nie mogą się zajmować tego typu rozmowami na linii alarmowej. A tego typu telefony zdarzają się nagminnie, zwłaszcza w dni świąteczne. - W święta jedna z dyspozytorek odebrała kilkanaście takich telefonów, z których każdy zakłócił jej pracę, odrywał od innych, niezwykle ważnych czynności. Jedna osoba dzwoniła pięć razy w sprawie apteki, raz gdzie jest dyżur, potem, że nikt tam nie otwiera, następnie, że recepta jest błędnie wypisana - poinformowała Polak. W konsekwencji natarczywy dzwoniący został upomniany przez dyspozytorkę. Zdarzają się też telefony z pytaniem o numery telefonu na konkretne oddziały szpitalne. Dyrektor przypomniał, że przecież takie informacje o dyżurach aptek czy numerach telefonów można znaleźć w internecie lub w informacji telefonicznej.