Większość osadzonych w więzieniach i aresztach twierdzi, że trafiło za kraty "za niewinność". Policjanci są przyzwyczajeni do podobnych tłumaczeń, więc nie zdziwiły ich zapewnienia Stanisława Bąka, że i on jest niewinny, że zatrzymanie go, to jakaś pomyłka. Tylko że akurat on mówił prawdę. Aresztowano go przez zaniedbanie urzędnika sądowego. Policjanci poczekali Wydarzenia z 25 listopada Stanisław Bąk zapamięta już do końca życia. Była godzina 17., szedł właśnie nakarmić krowy, kiedy przed jego dom podjechał radiowóz. - Nogi się pode mną ugięły. Od razu pomyślałem, że coś musiało się stać moim dzieciom, bo akurat obydwoje byli poza domem. Ale gdy podszedłem do funkcjonariuszy, ci powiedzieli, że mają nakaz zatrzymania mnie. Zdziwiłem się, w pierwszej chwili chciało mi się nawet śmiać. Ale policjanci nie żartowali - wspomina Stanisław Bąk. Mundurowi nie potrafili wyjaśnić, dlaczego mężczyzna ma zostać aresztowany. Na nakazie znajdowały się jednak jego imię, nazwisko i wskazany adres. Mimo to, protestował. Policjanci zadzwonili więc do sędziego upewnić się, czy na pewno mają aresztować Bąka. Sędzia potwierdził. - Poprosiłem w takim razie, żeby chociaż pozwolili mi wcześniej nakarmić krowy, bo mam aż 40 sztuk bydła i żona sama by sobie z tym nie poradziła. Policjanci zachowali się po ludzku i nie robili problemów. Pozwolili mi jeszcze się wykąpać i doradzili nawet, żebym coś zjadł. Ale nie dałem rady nic przełknąć, bo z nerwów bolał mnie żołądek. Na koniec skuli mnie i wsadzili do radiowozu - opowiada Bąk. Czuł się jak bandyta Najpierw trafił do Komendy Powiatowej Policji w Stalowej Woli. Tu musiał dmuchnąć w alkomat. Wynik badania - trzeźwy. Później policjanci zawieźli go do szpitala, gdzie zgodnie z procedurą lekarz musiał stwierdzić, czy nadaje się do osadzenia w policyjnym areszcie. - Prowadzili mnie skutego przez korytarz. Schowałem głowę w kołnierz, bo zobaczyłem kolegę, z którym pracowałem kiedyś w Hucie. Byłoby mi wstyd, gdyby ktoś mnie zobaczył i rozpoznał. Czułem się jak bandyta - mówi Stanisław Bąk. Ze szpitala funkcjonariusze znów przewieźli go do stalowowolskiej komendy. Pamięta, że w pokoju zatrzymań siedział razem z młodym człowiekiem, od którego strasznie śmierdziało. - To był okropny smród. Nawet u mnie w oborze lepiej pachnie - wykrzywia się, przypominając sobie pobyt w areszcie. Noc w celi spędził z recydywistą, który chwalił się, że już 18. raz idzie siedzieć. - Znał wszystkie więzienia i areszty w województwie, opowiadał nawet, gdzie najlepiej karmią. Gadaliśmy przez całą noc, bo nie mogłem zmrużyć oka. Wspominałem życie i zastanawiałem się, za co mnie aresztowali. Bo dalej tego nie wiedziałem - opowiada Stanisław Bąk. Chodziło o innego człowieka W tym samym czasie nie spały również jego żona i córka, które w domu w Chwałowicach przepłakały prawie całą noc. Rankiem, małżonka wsiadła w samochód i pojechała prosto do sądu w Rozwadowie. Chciała w końcu dowiedzieć się, dlaczego jej mąż trafił za kraty. Pracownice sądu początkowo nie chciały jej udzielić informacji. Kobieta jednak upierała się. Powiedziała, że nie wyjdzie, dopóki się nie dowie. - W końcu jedna z nich zajrzała z łaską do kartoteki i stwierdziła, że posadzili mnie za jazdę po pijanemu na rowerze. Żona odpowiedziała, że to niemożliwe. Dopiero gdy podała moją datę urodzenia i urzędniczka zauważyła, że nie zgadza się ona z datą urodzenia człowieka, który miał być zatrzymany, zaczęły sprawdzać informacje i potwierdziły, że zatrzymano mnie przez pomyłkę. Owszem, mieli wystawić nakaz aresztowania Stanisława Bąka, ale z gminy Pysznica. Czyli chodziło o całkiem innego człowieka. Sądowe urzędniczki tłumaczyły, że to wszystko wina systemu - mówi mężczyzna. Sąd zaczął szybko wyjaśniać sprawę. Wkrótce wezwano policjantów i wręczono im decyzję nakazującą zwolnienie pechowego aresztanta z Chwałowic. - A nie byłoby całego zamieszania, gdyby urzędniczka w sądzie przygotowująca nakaz, od razu sprawdziła PESEL. Bo to przecież łatwo się domyśleć, że imię i nazwisko może się powtórzyć. U nas we wsi jest przykładowo trzech Marianów Bartochowskich. Listonosz ich jakoś nie myli, ciekawe, co zrobiłby sąd? - zastanawia się Stanisław Bąk. Sąd się tłumaczy W Sądzie Rejonowym w Stalowej Woli już trwa wewnętrzne postępowanie, mające wyjaśnić tę sprawę. - Nigdy wcześniej nie mieliśmy u nas podobnego przypadku. Nakaz miał dotyczyć mężczyzny, który nie stawił się do zakładu karnego do odbycia kary pozbawiania wolności. Urzędnik wpisał imię i nazwisko w system i wyskoczyła inna osoba, ale ze zbieżnym imieniem i nazwiskiem. Sporządził nakaz doprowadzenia, nie sprawdzając jednak, czy zgadzają się pozostałe dane. I to był błąd. Nie można całkowicie zawierzyć systemowi informatycznemu, bo to nie komputer wystawia nakaz doprowadzenia, a człowiek - przyznaje sędzia Marcin Rogowski, prezes stalowowolskiego Sądu Rejonowego. Na usprawiedliwienie dodaje, że owy system informatyczny działa dopiero od kilku miesięcy. Cała wieś żyje sensacją Ale Stanisława Bąka, oczywiście tego z Chwałowic, niewiele to interesuje. Bo jak mówi, mleko się już rozlało. - Nie sztuka kogoś oskarżyć, ale oczyścić - to już problem. Plotki po wsi się rozniosły, ludzie już licytowali się, za co mnie zamknięto. A jak byłem w niedzielę w kościele, to zamiast na księdza, wszyscy patrzyli się na mnie - mówi mężczyzna. Na domiar złego, niewykluczone że cała ta afera z aresztowaniem pana Stanisława negatywnie odbiła się na zdrowiu jego nastoletniej córki. Bardzo przeżyła całe zdarzenie. Mimo że niesłusznie zatrzymany ojciec opuścił areszt w czwartek, jej stan zdrowia od piątku zaczął się bardzo pogarszać, aż w niedzielę wylądowała w szpitalu. - To porażenie nerwowe. Lekarka mówiła, że przyczyną mogą być stres i nerwy. Niewykluczone, że to efekt mojego aresztowania - opowiada Stanisław Bąk. I zaznacza, że nie zostawi tak całej sprawy. - Żeby było jasne: nie mam zastrzeżeń do policjantów, bo oni byli w porządku. Mam pretensje do sądu, który zafundował mi i mojej rodzinie ciężkie przeżycia. Dlatego nie wykluczam, że będę domagał się jakiegoś zadośćuczynienia - mówi niesłusznie aresztowany.