Czasem nosił strój kapłański, czasem występował "po cywilnemu", ale zawsze nosił na palcu pierścień, który wygląda jak biskupi. Marek W. vel o. Daniel na Podkarpaciu bawił prawdopodobnie od kilku miesięcy. Podawał się za misjonarza zakonu Św. Norberta w Papui Nowej Gwinei. Twierdził, że jest tam arcybiskupem, ba nawet kardynałem in spe ! Uwierzyło mu wielu zacnych i poważnych ludzi. Rzekomy duchowny w Przemyślu mieszkał, jak mówił, u krewnej. Ową "krewną" poznał przypadkowo w podróży. Naiwna kobieta dała o. Danielowi numer telefonu. Za kilka tygodni pojawił się w Przemyślu i zatrzymał u niej. - Wstyd mi, że dałam się tak nabrać - przyznaje przemyślanka, która chce pozostać anonimowa. - Ale on był podejmowany przez księży, byłam przekonana, że to zakonnik - dodaje. Marek W. zdołał przekonać o swoim kapłańskim stanie wiele osób. - Poznałem go przez znajomych - opowiada starszy mężczyzna. - Był ujmujący, skromny, sympatyczny. I znał wiele osób z Przemyśla i okolic, powoływał się na te znajomości - podkreśla. Rewelacje "o. Daniela" Dziennikarz "Super Nowości" także poznał "arcybiskupa". Na propozycję wywiadu się zgadzał, mniej chętny był do pozowania do zdjęć. To wzbudziło zdziwienie, bo o. Daniel uwielbiał się fotografować. W telefonie komórkowym jego i jego znajomych jest sporo zdjęć "duchownego" z różnymi, często znanymi osobami: artyści, duchowni katoliccy i prawosławni. Rzekomy misjonarz chętnie powoływał się na znajomości z nimi. Ojciec Daniel sporo opowiadał o swym życiu. Ma mieć liczne rodzeństwo, a bracia, jak i on wszyscy są duchownymi. - Kapłanem jestem od 28 lat - mówił "misjonarz". Jak na duchownego i w dodatku arcybiskupa, zachowywał się bardzo swobodnie. Zdarzyło mu się siarczyście zakląć, nie stronił od kieliszka. Poza opowieściami o kanibalach miał także inne "rewelacje". - Mam dowody na pedofilię wśród tutejszych księży - twierdził. Padały nazwiska najwyższych dostojników kościelnych. "Kapłan" twierdził też, że bardzo dobrze zna pewnego księdza. Wspomniany ksiądz nigdy jednak o nim nie słyszał. Nic nie dały także poszukiwania w internecie. Wśród biskupów misyjnych nie ma o. Daniela W. Już "bawił się" w księdza "Arcybiskup" nie pojawił się na umówionym "wywiadzie". Jego znajomi wyjaśniali, że musiał pilnie wyjechać. Tymczasem dziennikarze ustalili, że o. Daniel proponował korzyści materialne za podanie adresu pewnej osoby, która uchodzi za zamożną. Dzięki zaangażowaniu kilku osób, które poznały "arcybiskupa" udało się dziennikarzom dotrzeć do parafii w Pyskowicach (śląskie), skąd pochodzi Marek W. Proboszcz opowiada o panu W., który podawał się za księdza kilka lat temu. Wszystko wskazuje na to, że Marek W. podał swoje prawdziwe nazwisko. Jednocześnie okazało się, że mężczyzna najprawdopodobniej prowadzi firmę o nazwie sugerującej, iż ma ona charakter religijny. Niewykluczone, że wyłudza pieniądze od naiwnych i skłania ich do przesyłania na konto owej firmy. Nie wiadomo ile osób mógł oszukać. Poza Przemyślem i jego okolicami bywał m.in. w Sanoku. Marek W. vel o. Daniel jest niski, drobny, ma czarne włosy nieco już przerzedzone i ubytki w uzębieniu, mówi z wyraźnym śląskim akcentem. Nosi pierścień, czasem także krzyż podobny do tego, jakie mają biskupi. Ma czarny habit, a także szary strój kapłański z koloratką. Czasem towarzyszy mu młody (ok. 18-20 lat) człowiek, którego przedstawia, jako siostrzeńca. Dorota Szturm-Szajan