Do skandalu, o którym poinformował redakcję "Super Nowości" 36-letni Krzysztof z Tarnobrzega, doszło w miniony piątek na dworcu PKS w Tarnobrzegu. Napaść, której stał się ofiarą, była natomiast efektem zdarzeń rozegranych kilka godzin wcześniej w autobusie relacji Łódź - Tarnobrzeg. - Wszystko zaczęło się w Kielcach, gdzie wsiadła do autobusu siostra mojej żony - podkreśla pan Krzysztof z Tarnobrzega. - Dziewczyna ma 21 lat i właśnie zaczęła studia. W piątek chciała przyjechać do domu. Awantura o telefon Z relacji mieszkańca Tarnobrzega wynika, że młoda kobieta kupiła bilet i usiadła na jednym z miejsc. Po chwili zaczęła rozmawiać przez telefon i to właśnie bardzo nie spodobało się odpoczywającemu kierowcy. - Kierowca zrobił jej aferę. Nie podobało mu się, że rozmawia przez telefon. Zaczął na nią krzyczeć, włączył światło wewnątrz autobusu, tak żeby wszyscy pasażerowie mogli ją zobaczyć, a na koniec rzucił jakiś chamski tekst o robieniu loda i wrócił na miejsce. Studentka tak bardzo zdenerwowała się całą sytuacją, że chciała jak najszybciej opuścić autobus. Wysiadła w Opatowie, skąd miała do Tarnobrzega jeszcze 45 km. Przyjechał po nią przyjaciel. Skandal trzeba wyjaśnić - Szwagierka zadzwoniła do siostry i opowiedziała o tym, co się stało - informuje pan Krzysztof. - Uznaliśmy, że to skandal i postanowiliśmy podjechać na końcowy przystanek tej trasy, żeby porozmawiać z kierowcami. Państwo M. przybyli na dworzec PKS po godz. 22. Odczekali aż wszyscy pasażerowie autobusu opuszczą pojazd i weszli do środka. - Zaraz po wejściu i powiedzeniu o co nam chodzi, usłyszeliśmy, że mamy "wypier...".- podkreśla pan Krzysztof. - Kierowca z wąsami próbował załagodzić sytuację, ale ten, który siedział za kółkiem, od razu uderzył mnie z główki. Osunąłem się na wąsatego, który mnie przytrzymał. Wtedy dostałem cios w twarz. Żona, która stała na najniższym stopniu autobusu, została wypchnięta. Zamknięto przed nią drzwi, a mnie nie pozwolono wyjść. Kierowca ruszył i przejechał kilkadziesiąt metrów w zaciemnioną część dworca. Tam sytuacja się uspokoiła, po chwili przyjechała policja. Bokserzy za kółkiem - Nigdy w życiu nikt mnie nie uderzył. Jestem spokojnym człowiekiem, który chciał po prostu wyjaśnić, dlaczego osoba z mojej rodziny została w potraktowana w taki sposób - mówi pan Krzysztof. - Szkoda, że niczego się nie dowiedziałem, a tylko mi się dostało. Jestem w szoku, że w PKS-ie mogą pracować ludzie tego pokroju. Wczoraj dziennikarze "Super Nowości" udali się z panem Krzysztofem do siedziby PKS w Tarnobrzegu. Tam okazało się, że kierownictwo firmy nie było oficjalnie poinformowane o zdarzeniu, a w książce skarg nie znajdował się żaden wpis. Po wizycie poszkodowanego, do gabinetu kierowniczki działu przewozów został jednak wezwany jeden z kierowców biorących udział w zajściu. Drugi był wczoraj w trasie do Częstochowy. Niewinni. Do incydentu się nie przyznają Mężczyzna przedstawił zupełnie inną wersję zdarzenia. Mówił, że to pan Krzysztof ich zaatakował i był agresywny. Kierowca odniósł się też do awantury o telefon. Stwierdził, że nie krzyczał, a prosił, by nie rozmawiać, albo rozmawiać ciszej, bo przeszkadza to innym podróżnym. Pan Krzysztof złożył wczoraj oficjalną skargę odnośnie zajścia. Wszystko jednak wskazuje na to, że koledzy obu kierowców stoją za nimi murem. Gdy dziennikarze wraz z panem Krzysztofem opuszczali firmę, usłyszeli, jak jeden z nich wycedził, że "powinni gościa załatwić i wywieźć i byłby święty spokój".... Małgorzata Rokoszewska rokoszewska@gmail.com