Niektórzy sami kupują gry, bo mówią, że rozwijają wyobraźnię. Inni - bo dzieci przez długi czas potrafią się zająć, a oni sami mogą trochę odpocząć. Odkąd kolorowe i ciekawe gry pojawiły się na rynku, stały się najbardziej pożądaną zabawką. Jednak najmłodsi grają nie tylko w Piotrusia Pana czy Shreka. Teraz jedzie się na wojnę w Wietnamie, wcielając się w postacie żołnierzy na froncie. Gry są autentyczne i pozwalają przenieść się w inny świat, łudząco przypominający ten rzeczywisty. Najgorsze jednak jest to, że "w wojnę" i "w likwidatora" grają także sześciolatki, bo to dla nich ciekawsze niż telewizja. Uwaga, to nie dzieje się naprawdę! Rodzice są zadowoleni, bo maluch, choć jeszcze nie umie dobrze czytać, wspaniale pracuje z komputerem przechodząc kolejne etapy gry. Tymczasem rzadko który zechce obejrzeć razem z dzieckiem grę i zastanowić się, co ona mu właściwie daje. - Nawet gry w wyścigi czy wirtualne loty powietrzne, które "wyrabiają refleks i sprawność", są mylące, bo w rzeczywistości wszystko wygląda inaczej. To inna proporcja świata - mówi Dariusz Baran, psycholog kliniczny. - Później trudno jest wpasować się w rzeczywistość - dodaje. Masz jeszcze jedno życie Najciekawsze gry wojenne to walki w bunkrach, w szpitalach psychiatrycznych, gdzie można bić ofiarę i kopać, kiedy leży. Można mieć do 150 żyć, a punkty zbiera się za każdego pokonanego wroga. Rodzice nadal myślą, że gra jednak zawsze doskonali jakieś umiejętności. Sami nie wiedzą, jakie gry można kupować dziecku. Niektóre przecież nie mają nawet oznaczeń na opakowaniach odnośnie do treści i grupy wiekowej. Na rynku są programy edukacyjne, ale nie mają one nic wspólnego z grami - mówi Dariusz Baran. EWA TYLUS