Poniedziałkowe przedpołudnie. O tym, że kilkanaście godzin wcześniej na głównej drodze wsi wydarzył się dramat, wskazują tylko ślady zastygłej na asfalcie krwi oraz znicz płonący na poboczu. Na widok dziennikarzy z okolicznych domów wychodzą mieszkańcy Rozalina. Są wstrząśnięci tym, co wydarzyło się niemal pod ich oknami. Tylko głuchy huk - Było tak chyba tuż koło dwudziestej. Pamiętam, bo "Wiadomości" oglądałam, gdy usłyszałam taki dziwny dźwięk. Coś jakby tak uderzyło, ale to taki dziwny głuchy huk, a potem już cisza była - relacjonuje mieszkająca obok miejsca zdarzenia Joanna Tomczyk. - Poszłam do kuchni, bo myślałam, że może w lodówce coś się popsuło. Dopiero potem wyjrzałam przez okno na drogę... Zaciekawiony zamieszaniem na jezdni wyszedł z domu też jej sąsiad Kazimierz Struż. - Ale wtedy to już i pogotowie było, i policja. Nie wiedziałem, co i komu się stało. Nie wiedziałem, że to Agnieszkę jakiś drab zabił ? mówi starszy mężczyzna, ocierając czerwone od płaczu oczy. - Takie dobre dziecko to było. Wujku do mnie mówiła, bo my rodziną byli. Zanim jej rodzice tu niedaleko się pobudowali, to przecież u mnie mieszkali wszyscy... O Boże, za co taka śmierć? Ona na praktyce w Stalowej Woli teraz była. Może jakby nie przyjeżdżała na niedziele do domu... Na oczach przyjaciółki 17-latki szły w odwiedziny do znajomych. Nie spodziewały się, że na przemierzanej przez nie tysiące razy drodze w rodzinnej miejscowości coś im się może stać. - Chodziły tędy zawsze, jak każdy z nas do sklepu, na spacery. Widywałem je tu bardzo często - mówi jeden z mieszkańców wsi. Wzdłuż drogi w Rozalinie nie ma chodników. Dziewczęta więc, jak zawsze, tak i wtedy, w niedzielę szły prawidłowo poboczem. Ford transit nadjechał nagle. Światła, huk i potem już cisza. Kierujący samochodem nie zatrzymał się, nie wezwał pomocy. Gdy na miejsce wypadku przybyli lekarze, na uratowanie Agnieszki nie było już praktycznie szans. Jednak nie poddawano się i chociaż dziewczyna nie dawała już oznak życia, zabrano do tarnobrzeskiego szpitala. Na próżno, czynności życiowych nie zdołano przywrócić. Jej koleżanka Joanna trafiła do nowodębskiej lecznicy. - Ta 17-latka nie odniosła poważnych obrażeń. Stwierdziliśmy stłuczenie i krwiaka głowy, stawu kolanowego. Jest natomiast w bardzo ciężkim stanie psychicznym - mówi Wojciech Wiśniewski, ordynator oddziału chirurgicznego Szpitala Powiatowego w Nowej Dębie. - Tuż po wypadku nie było z nią jakiegokolwiek kontaktu. Zapewniono jej opiekę psychologa. Czy z fachową pomocą uda się jej otrząsnąć? To przecież na jej oczach umierała jej przyjaciółka, to przecież równie dobrze mogła być ona... Recydywista czeka Takich dylematów nie ma zapewne sprawca tego dramatu. To, że jest nim 31-letni Dariusz K. mieszkający w pobliskich Kaczakach, policjanci ustalili po kilkunastu minutach od wypadku. Po kilkudziesięciu minutach został zatrzymany. - W tak szybkim ustaleniu i zatrzymaniu sprawcy pomogły policji relacje świadków, którzy widzieli odjeżdżający z miejsca zdarzenia samochód, a także znaleziony na miejscu element auta, który wskutek uderzenia odpadł od pojazdu - mówi podkomisarz Beata Jędrzejewska-Wrona, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Tarnobrzegu. Dariusz K. ukrywał się u swej znajomej w sąsiedniej miejscowości. Był kompletnie pijany. Miał 2,8 promila alkoholu w organizmie. Za kierownicą w takim stanie zasiadał już nie pierwszy raz. - Mężczyzna ten był już dwukrotnie zatrzymany za jazdę pod wpływem alkoholu. Dwukrotnie już zabierano mu uprawnienia do kierowania pojazdami - dodaje podkomisarz Jędrzejewska-Wrona. Okazało się także, że 31-latek jest poszukiwany w sprawie kradzieży. Obecnie przebywa w areszcie. JOANNA RYBCZYŃSKA