Nie trzeba dużej wyobraźni, by przewidzieć skutki uderzenia w głowę butelką lecącą z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. Trzeba być natomiast kompletnym bezmózgowcem, by z pędzącego samochodu wyrzucić taki śmiertelnie niebezpieczny pocisk. Dramatyczne wezwanie - W poniedziałek, około godziny 18.30 odebraliśmy dramatyczne wezwanie o pomoc dla rannego chłopca - informuje starszy aspirant Barbara Klein-Królikowska, oficer prasowy leżajskiej policji. - Policjanci z komisariatu w Nowej Sarzynie natychmiast pojechali na ulicę Leśną. Zastali tam młodą kobietę z dziewięcioletnim chłopcem, który miał zakrwawioną twarz i ubranie. Wezwano pogotowie ratunkowe. Kobieta z synem była na rowerowym spacerze. Gdy ul. Leśną dojeżdżali do skrzyżowania z drogą krajową, z przejeżdżającego samochodu wyleciała butelka i trafiła w twarz dziecka. Samochód popędził dalej. Szybka akcja policji Matka rannego chłopca zapamiętała, że butelkę wyrzucono z opla astry. Podała też policjantom kolor auta i zapamiętane numery z tablicy rejestracyjnej. Już po kilkunastu minutach odnaleziono podejrzane auto zaparkowane przy ul. Konopnickiej. Chwilę później do samochodu podeszło pięciu mężczyzn. Właściciel samochodu był trzeźwy. Pasażerowie, czterej rówieśnicy w wieku 22 lat, byli pijani. Mimo że twierdzili, iż ze sprawą nie mają nic wspólnego, zostali zatrzymani. Jednego z nich, żołnierza służby zasadniczej, przekazano żandarmerii wojskowej. Żołnierz rzucił? - We wtorek, po wytrzeźwieniu, zatrzymani mężczyźni zostali przesłuchani - mówi Barbara Klein-Królikowska. - Zeznali, że bezmyślnym rzutem butelką "popisał" się ich kolega, żołnierz. W chwili zatrzymania miało on w organiźmie 1,45 promila alkoholu. Ze wstępnej kwalifikacji prawnej wynika, że może mu grozić kara do pięciu lat pozbawienia wolności. Zgromadzone przez nas materiały w tej sprawie przekazujemy prokuraturze wojskowej w Lublinie, która poprowadzi dalsze postępowanie. Damian czuje się dobrze Ofiarę bezmyślnego młodzieńca przewieziono do szpitala w Rzeszowie. Ma złamany nos i ranę głowy. Po szczegółowym badaniu i specjalistycznej konsultacji, lekarze uznali, że Damianek nie musi pozostawać w szpitalu. Chłopiec we wtorek wrócił do domu, gdzie dochodzi do zdrowia. Autor: KRZYSZTOF ROKOSZ