Pięć dni zajęło jej doczołganie się do drzwi wyjściowych mieszkania. Ostatkiem sił narobiła hałasu, który usłyszała sąsiadka. Do tragedii doszło na uchodzącym za najspokojniejsze tarnobrzeskim osiedlu. W jednym z bloków przy ulicy Skalna Góra w miniony piątek pani Maria usłyszała głuche uderzenia. Nie wiedziała, skąd dochodzą, nie dawały jej jednak spokoju. Jak się okazało, ich źródło znajdowało się w mieszkaniu na parterze. Po krótkim nasłuchiwaniu była pewna, że hałas robi 62-letnia sąsiadka z parteru. Syn nie żyje - Zapytałam sąsiadkę, co się dzieje? Ta resztką sił odpowiedziała, że nie może się ruszać, a jej syn nie żyje. Po tych słowach wiedziałam, że muszę dostać się do środka. Mąż pobiegł po taboret. Wdrapałam się na niego i weszłam przez okno. W pokoju leżał przykryty kocem syn. Sąsiadka leżała na wznak w przedpokoju. Nie ruszała się, była pokurczona, ledwie żyła. Otworzyłam drzwi i przy pomocy sąsiada posadziliśmy ją na łóżku. Potem zabraliśmy się za dzwonienie na policję i pogotowie - relacjonuje pani Maria. Czołgała się po pomoc Z tego, co udało się ustalić policji, wynika, że 37-latek położył się w poniedziałek wieczorem spać. Jego matka do następnego dnia myślała, że śpi. Ona sama od lat nie ruszała się z łóżka. Nie była więc w stanie przemieścić się do syna. Gdy we wtorek syn nie wstawał, zaczęła wzywać pomocy. Nikt jednak nie słyszał jej cichego głosu. Resztką sił zsunęła się z łóżka, tak by przez kolejne kilkadziesiąt godzin centymetr po centymetrze czołgać się do drzwi wyjściowych. Moment, w którym została usłyszana, był prawdopodobnie ostatnim, w którym udało się uratować jej życie. W ostatniej chwili - Ona przez pięć dni nie jadła i nie piła - mówi sąsiadka, która pospieszyła kobiecie z pomocą. - Dobrze się stało, że w tym nieszczęściu udało się pomóc chociaż jej. Kobieta obecnie przebywa w tarnobrzeskim szpitalu. Zanim do niego trafiła, ratujący ją sąsiedzi musieli się jednak sporo natrudzić, by wezwać medyków. Dyspozytorka z pogotowia nie chciała bowiem wysłać na Skalną Górę karetki. Mówiła, że przed godziną 17 zgon zmarłego stwierdza lekarz rodzinny. Do osoby żyjącej także powinien przyjechać właśnie on. Przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon mężczyzny z powodów naturalnych. Do kobiety ostatecznie przyjechała jednak karetka pogotowia. Uratowana 62-latka ma jeszcze drugiego syna. Obecnie przebywa za granicą, więc nie wiadomo, kto zajmie się kobietą, gdy opuści szpital. MAŁGORZATA ROKOSZEWSKA