Od lipca ubiegłego roku większość zasiłku zabiera komornik. Ostatnio te pieniądze trafiają do depozytu. Jurkowi zostaje na życie 130 złotych miesięcznie. W Mielcu jest więcej mężczyzn z życiorysem podobnym do Jurkowego. Dlaczego tak, a nie inaczej poukładało się życie Jurka i jemu podobnym? Niektórzy wylądowali na ulicy, niektórzy pomieszkują kątem u kumpli, tylko niektórym udało się utrzymać we własnym mieszkaniu. Jedno w życiorysach mają wspólne: wcześnie zaczęli pić i zbyt wcześnie los dotknął ich różnymi innymi nieszczęściami. Niewielu zgłosiło się na dobrowolne leczenie odwykowe. Jurek zrobił to niedawno. Wcześniej nie czuł takiej potrzeby, jakoś sobie radził. Prawie dobiła go ostatnio sprawa z komornikiem, ale podniósł się. Postanowił znów walczyć. Może odezwała się natura byłego sportowca, może człowiecza wola przeżycia na przekór losowi, może co innego. W każdym razie zmusił się nawet do napisania "piciorysu". Oto jego fragmenty: * * * "Pierwszy raz wypiłem, mając piętnaście lat, z kolegą w piwnicy, swojskie wino jego ojca. W mojej rodzinie bywały imprezy. Ojciec lubił wypić, sam robił wino, wódką też nie gardził. Mama nigdy nie piła. Ojciec zmarł, jak miałem 16 lat. Zawsze miałem sportowe zacięcie, trenowałem piłkę nożną, później boks. Zaczęły się wyjazdy na obozy i zgrupowania. Tam w wolnych chwilach pili wszyscy. Ja od nich nie odstawałem. Później praca w WSK, też popijałem. Potem wojsko, trzy lata. Tam też było picie. Byłem trochę wyrzutkiem, bo nie piłem wódki ani piwa, tylko wino. Kiedy wróciłem z wojska, nie żyła już moja mama. Mieszkałem z siostrą, jej mężem, ich dziećmi i z bratem. Wtedy dostałem pracę, którą zawsze chciałem wykonywać. Byłem kierowcą. Nastały długie wyjazdy po Polsce, później po Europie. Po przyjeździe z trasy zawsze były pieniądze. Trzeba było postawić kolegom, dyspozytorom i tym, co zlecali wyjazdy. Ożeniłem się, przyszła na świat córka. Żona pracowała w firmie, w której pili prawie wszyscy. Po jedenastu latach się rozwiedliśmy. Zacząłem pracować prywatnie, pieniędzy nie brakowało, płaciłem alimenty na córkę i syna. Po rozwodzie wszystko szło dobrze, do momentu, kiedy dopadła mnie choroba. Po dziesięciomiesięcznym pobycie na zwolnieniu, lekarz nie dopuścił mnie do pracy. ZUS odmówił renty. Żyłem z dorywczych prac. Pracowałem między innymi u brata w jego warsztacie, ale dwa lata temu brat zmarł. Ciężko chorowała też siostra. Zmarła osiem miesięcy temu. Nie żyje też moja była żona. Dzieci dorosły. Mają swoje życie. Nic mi się już nie chce, nawet żyć mi się już nie chce." W grudniu 2006 roku Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej przyznał Jurkowi stały zasiłek. Dostawał niecałe 330 złotych miesięcznie. Oprócz tego mógł korzystać z bezpłatnych obiadów w Caritasie, szkołach, różnie. Otrzymał też dodatek mieszkaniowy z Urzędu Miejskiego. Uzasadnienie było jedno: bardzo trudna sytuacja materialna spowodowana niepełnosprawnością. Z orzeczenia odpowiedniego zespołu wynika, że Jurek jest osobą całkowicie niezdolną do pracy. Mówiąc ludzkim językiem, zachorował na cukrzycę, cierpi z powodu zwyrodnienia stawów, nadciśnienia i paru innych chorób. Od chwili, kiedy stracił pracę i żaden lekarz nie dopuścił go do żadnej innej, przestał zarabiać. Dorabiał tylko czasem, naprawiając komuś samochód, lodówkę, odkurzacz. To źródełko dodatkowych pieniędzy jakoś ostatnio też wyschło. Przestał płacić alimenty na córkę i syna. Zaległości urosły do ponad 17 tysięcy złotych. Córka jest już mężatką, ale musiał jeszcze płacić bieżące alimenty na syna. Nie było z czego. W lipcu ubiegłego roku do jedynego źródła utrzymania, czyli zasiłku zdrowotnego, przyczepił się komornik. Nie pomogły żadne argumenty. Jurkowi zostaje na życie 130 złotych miesięcznie. Interweniował także syn. Nam mówi: - Niedawno zmarła mama, ale ja już pracuję i potrafię sam się utrzymać. Tymczasem komornik nie przestaje ojcu zabierać pieniędzy z zasiłku. Mało tego - odkąd zmarła mama, oddaje je podobno do depozytu. Jakim prawem - pytam się. Przecież to jest ojcowy zasiłek, który mu się słusznie należy, bo stracił zdrowie, ciężko pracując. W tej sytuacji prawnik doradził Jurkowi, aby skierował sprawę do sądu i - uwaga! - nie przeciwko komornikowi, a przeciwko własnemu synowi o wygaśnięcie obowiązku alimentacyjnego. Sprawa ma odbyć się 2 marca. Ciekawe, co zadecyduje sąd. Ciekawe, czy na przykład nakaże komornikowi zwrot niesłusznie zabranych pieniędzy. Z odsetkami. Ciekawe też, komu te pieniądze zostaną zwrócone. Jeżeli w ogóle zostaną zwrócone. * * * Jurek miał wiele wzlotów i upadków, ale nie przypuszczał, że znokautuje go komornik. Tak to przeżył, że za pierwsze 130 złotych, jakie zostały mu na miesiąc życia, kompletnie się upił. Po raz drugi w życiu kompletnie urwał mu się film i wylądował w szpitalu. MOPS zagroził cofnięciem zasiłku, Urząd Miasta przez dwa miesiące nie dał grosza dodatku mieszkaniowego, w MZBM urósł dług, nie było za co zapłacić prądu i gazu. Nie było za co wykupić lekarstw - przy cukrzycy niezbędnych. Jak zresztą na to wszystko ma wystarczyć nawet wtedy, gdy Jurek nie pije i nawet gdy uda mu się parę groszy dorobić. W MOPS postawiono kategoryczny warunek udzielenia jakiejkolwiek pomocy: zero picia. Chyba pomogło, bo od czasu ostatniego powrotu ze szpitala Jurek nie pije, a kiedy dobrze się czuje, chodzi na zajęcia do ośrodka leczenia uzależnień. Na początku czuł się tam nieswojo, jakby nie na miejscu. Zmusił się do napisania "piciorysu". Coraz częściej dzwoni córka. Z synem spotka się 2 marca w sądzie, może po sprawie pogadają dłużej. Odwiedza go siostrzeniec. Przerzedzili się dawni kumple, kiedy Jurek nie miał nawet na mamrota, została garstka przyjaciół. Jurek nie jest sam. Krystyna Turzeniecka