W mroźną noc z 7 na 8 lutego 1971 r. Julian Milewski wracał od znajomego ulicą Jagiellońską w Rzeszowie, do swego mieszkania na os. Dąbrowskiego. Zdziwił się, kiedy około godz. 3 nad ranem zobaczył wychodzącą z naprzeciwka ''Monikę'' z Mielca, którą kilka razy widział w gronie swych znajomych z osiedla. Dziewczyna zakrywała twarz i cały czas płakała. - Co ci się stało?! - spytał zdziwiony Julian, a dziewczyna przez szloch wykrzyczała: - Twoi kumple zgwałcili mnie! Idę zgłosić o tym na milicję! - Nic mi do tego - odrzekł Julian i odszedł. Milewski (imiona i nazwiska osób występujących w tej sprawie zostały zmienione) już przed popołudniem zaalarmował kilku kolegów o wyznaniu ''Moniki'', choć nie wiedział, że dziewczyna wtedy minęła gmach komendy MO i nadal szlochając poszła na dworzec PKP. Sprawa gwałtu zbiorowego w piwnicy bloku przy ZDK WSK lotem błyskawicy rozniosła się po Rzeszowie, a na os. Dąbrowskiego wzbudziła wpierw strach, a potem przeobraziła się w akcję solidarnego wsparcia podejrzanych. Stało się tak głównie za sprawą niespełna 40-letniego Franciszka Starzaka, który nad ranem, wracając z nocnej gry w karty, wstąpił na dworzec PKP po papierosy. W rogu poczekalni zobaczył skuloną nastolatkę, która cały czas zanosiła się płaczem. Podszedł do niej i wkrótce dowiedział się tego samego, co dziewczyna wyznała Milewskiemu opodal komendy MO. Samotnie mieszkający murarz zabrał dziewczynę do siebie, napoił gorącą herbatą, wysłuchał jej dramatycznej opowieści o hańbie i krzywdzie wyrządzonej przez znajomych nie tylko z widzenia mężczyzn, po czym nakazał ogarnąć się i sam zaprowadził ją rano na komendę. Rzekomy wyjazd do ''znajomej'' Zapłakana nadal dziewczyna opowiadała milicjantom rzeczy tak okropne, że nie chciało się w nie wierzyć. Sam muszę przyznać, że akta tej sprawy znalazłem w sądowym archiwum ponad pół roku temu, kilka razy je wertowałem i dopiero teraz zdecydowałem się w miarę delikatnie zrelacjonować to, co stało się w piwnicy bloku stojącego do dziś w centrum robotniczego wówczas osiedla. Wszystko zaczęło się od tego, że niezbyt rozgarnięta, ale za to urodziwa i zgrabna nastolatka z Mielca po raz już któryś uciekła 7 lutego 1971 r. z domu i przyjechała do Rzeszowa. Wyznała, że chciała odwiedzić przyjaciółkę - Barbarę Nowakowską (dopiero po miesiącach śledztwa ustalono, że kobieta taka nie istniała i została wymyślona przez ''Monikę''). Na milicji wyznała, że koleżanki nie zastała, więc poszła do zlokalizowanej opodal jej mieszkania restauracji ''Podzamcze'', która dziś nie istnieje, a wtedy najlepszej renomy nie miała. Usiadła tam przy pustym stoliku i po chwili dosiadło się do niej dwóch nieznajomych mężczyzn, którzy zaczęli ją podrywać.