- To było straszne. Obudził nas w nocy huk łamiących się belek. Na początku nie wiedzieliśmy co się dzieje, ale kiedy otworzyłam drzwi na strych zobaczyłam, że się palimy - wspomina Marta Osenkowska. Uratowano niewiele - Niewiele daliśmy radę uratować, dziękujemy Bogu że uszliśmy z życiem - mówi ze łzami w oczach Osenkowska. - Z mojego pokoju uratowała się gitara z którą jeżdżę na pielgrzymki, różaniec i obrazek Matki Boskiej - dodaje osiemnastoletnia Karolina. Pożar wybuchł około czwartej nad ranem. Z ogniem walczyło sześć jednostek straży pożarnej. Dokładne przyczyny wykaże policyjne śledztwo, chociaż znane są już jego wstępne powody. - Raport z pożaru wskazuje, że ogień wybuchł na strychu, a wstępną przyczyną pożaru określono zwarcie instalacji elektrycznej - mówi Piotr Królicki z Państwowej Straży Pożarnej w Sanoku. Tej ludzkiej tragedii można było jednak uniknąć. Wczesnym popołudniem, na kilkanaście godzin przed pożarem, rodzina Osenkowskich zgłosiła telefonicznie awarię prądu do Posterunku Energetycznego w Besku. W czasie zgłoszenia nikogo jednak tam nie było, więc informacja została nagrana na automatyczną sekretarkę. Zgłaszali problemy z prądem - Nie ukrywam, że mam pretensje do zakładu energetycznego, że nikt nie zareagował. Mieliśmy w tym dniu problem z prądem i to zgłosiliśmy. Gdyby elektrycy przyjechali w porę i usunęli awarię, pożaru pewnie by nie było - mówi z rozżaleniem pani Marta. Przedstawiciele zarządu Rzeszowskiego Zakładu Energetycznego potwierdzają, że zgłoszenie zostało nagrane na sekretarkę, jednak zarzuty odpierają. Twierdzą, że z ich strony nie doszło do zaniedbań. - Wszelkie awarie należy zgłaszać pod alarmowym numerem 991. Tam zawsze ktoś jest, bo numer działa przez całą dobę, a nasza reakcja w przypadku zgłoszenia awarii jest natychmiastowa. W przypadku mieszkanki Zarszyna zgłoszenie miało miejsce na zwykły numer telefonu, a pracownicy posterunku nawet nie wiedzieli, bo nie musieli tego wiedzieć, że mają uruchomioną funkcję automatycznej sekretarki. Gdyby ta pani zadzwoniła na 991, na pewno byśmy zareagowali - wyjaśnia Łukasz Boczar z RZE. Chcą odbudować ten dom Osenkowscy na razie mieszkają w jednym pokoju u rodziców pani Marty. Spalony dom chcą odbudować. Już z różnych stron płynie do nich pomoc, ale potrzeby są duże. Szczególnie materiały budowlane. - Całe życie ja pomagałam ludziom, bo od 22 lat jestem pielęgniarką w szpitalu w Sanoku, a teraz ludzie pomagają nam - mówi wzruszona pani Marta. GRZEGORZ BOŃCZAK