Jakiś czas temu w okolicach wojskowej strzelnicy widział on uzbrojonych myśliwych. Nieco później znalazł też łuskę. To świadczy, że strzały w końcu padły. Co więcej, nie był to teren wojskowy, tylko prywatny. Od lat w soboty Kazimierz Gaweł przyjeżdża w "pustynne" okolice ulicy Strzyżowskiej w Rzeszowie. Spaceruje z psem. Pewnego razu spotkał w okolicy uzbrojonych myśliwych. Nieco później znalazł też łuskę. - Leżała na działce pod drzewem prywatnego sadu mojego znajomego - mówi. - Aż strach pomyśleć, w jakich okolicznościach padł strzał. To cud, że nikomu nic się nie stało - dodaje. Spacer pod ostrzałem W tych okolicznościach obawy są jak najbardziej uzasadnione. Często na terenach przyległych do strzelnicy przebywają bezdomni i pijaczki. Zagląda też młodzież. Co będzie, jeżeli podczas polowania któraś z tych osób akurat przypadkowo znajdzie się na linii strzału? - Przecież wokół są wzniesienia i widoczność jest ograniczona - zaznacza Gaweł. - Nie wiadomo, jak daleko poleci śrut i gdzie trafi. Ponadto obawiam się, że myśliwi mogliby postrzelić też mojego psa, którego na łąkach puszczam wolno, myśląc, że kłusuje zwierzynę, którą rzeczywiście tu można spotkać. Takich osób z czworonogami tu nie brakuje - dodaje. Rozmyte granice To fakt, że teren w obrębie strzelnicy wojskowej należy do wojska. Osoby przebywające na nim są tam nielegalnie i na własne ryzyko. Jednak nie wszyscy wiedzą, gdzie są wyznaczone te granice. Akurat we wspomnianym miejscu nie ma żadnych ostrzeżeń ani informacji, a przecież obok są pola orne i działki prywatne, zaś nieco dalej ogródki działkowe. Właśnie tam można zobaczyć bażanty i sarenki. Nawet jeżeli jest to teren łowiecki koła myśliwskiego, należy tu zachować szczególną ostrożność, przecież nadal są to granice miasta. ANDRZEJ ŁAPKOWSKI