- Musi brać leki, a ja nie mam za co wykupić recepty - płacze kobieta. Rodzin w takiej sytuacji jest i będzie coraz więcej. Gdzie mają szukać pomocy? Pracę w stalowowolskim ZZM-ie straciło już około 700 osób. Wiele z nich było jedynymi żywicielami w swoich domach. Jak na razie nie dostały nawet żadnych odpraw, bo syndyk zbiera dopiero na nie pieniądze. Trudno nawet opisać, w jak dramatycznym położeniu znalazły się te rodziny. Gdzie ta pomoc? - W ZZM-ie mąż przepracował ponad 20 lat. 31 marca został zwolniony. Nie dostał odprawy, a jedynie część wypłaty za luty. Jest załamany. Ja też. Nie mamy pieniędzy, a najgorsze, że nie mamy za co wykupić lekarstw dla naszego niepełnosprawnego syna. Leki kosztują 200 złotych - opowiada kobieta, która zgłosiła się do redakcji "Sztafety". Nie chce zdradzić nazwiska, bo jak wiele innych osób w takiej sytuacji, wstydzi się biedy, która dopadła jej rodzinę. Nie chce też nikomu "podpaść", bo liczy, że mężowi może jednak uda się odzyskać pracę. - W końcu w ZZM-ie pracuje jeszcze trochę ludzi, może i jemu uda się wrócić. Ale teraz zostaliśmy na lodzie. Zadzwoniłam więc do związków, myślałam, że jakoś pomogą. Mąż był związkowcem, płacił składki. Ale tam usłyszałam, że pieniądze z funduszu interwencyjnego utworzonego przez Caritas będą dopiero w maju. I odesłano mnie do syndyka. A co ja mogę w rozmowie z syndykiem? Niedawno w jednym ze stalowowolskich kościołów zbierano na tacę pieniądze dla rodzin zwalnianych hutników. Podobno było ich sporo i trafiły do związków. Gdzie one są wobec tego? Kogo mam prosić o pomoc, o pieniądze na leki dla mojego chorego dziecka - pyta kobieta. Caritas czeka na regulamin W lutym Caritas Diecezji Sandomierskiej uruchomiła specjalny fundusz interwencyjny dla osób zwolnionych z pracy w regionie. Zachęcano do dokonywania wpłat oraz przekazywania 1% podatku w rocznym rozliczeniu z Urzędem Skarbowym. Wydaje się, że zebrane w ten sposób pieniądze powinny być przeznaczane w pierwszej kolejności dla rodzin właśnie w takiej sytuacji, w jakiej znalazła się ta obecnie opisywana. Dlatego jeszcze tego samego dnia dziennikarze próbowali skontaktować się z dyrektorem sandomierskiej Caritas. Dziennikarzom zależało na czasie, bo dziecku potrzebne były leki. Niestety, ksiądz dyrektor Bogusław Pitucha był dla nich niedostępny. - Proszę zrozumieć, dyrektor jest księdzem, a teraz mamy okres świąteczny, więc ma mnóstwo obowiązków - poinformowała sekretarka. Na pytanie o zastępcę dyrektora, stwierdziła, że ten nie rozmawia z mediami. Księdza dyrektora zastaliśmy dopiero po kilku dniach. Nie chciał zdradzić, ile pieniędzy udało się zgromadzić Caritasowi na funduszu interwencyjnym. Nie potrafił też określić, kiedy i na jakich warunkach będą one wypłacane. - Ta sprawa wciąż jeszcze nie jest zamknięta. Nadal zbieramy pieniądze i nadal nie wiadomo, ile osób ostatecznie straci pracę. A musimy to wiedzieć, zanim zaczniemy dzielić te środki. Jednak już wkrótce, najpewniej jeszcze w kwietniu, wspólnie z przedstawicielami związków zawodowych powołamy komisję, która opracuje regulamin ustalający zasady udzielania pomocy z funduszu interwencyjnego - powiedział "Sztafecie" ksiądz dyrektor Bogusław Pitucha. A co z osobami, które już teraz znalazły się w tragicznym położeniu i nie mogą czekać na pomoc, ale potrzebują jej natychmiast? - Powinny się do nas zgłaszać. W wyjątkowych sytuacjach zadziałamy szybciej. Chyba 2 kwietnia przewodniczący Szostak poinformował mnie o 2 takich rodzinach. Mówiłem, żeby wypełniły wnioski i się do nas zgłosiły. Jednak do 10 kwietnia była cisza - twierdzi ks. Pitucha. Prześwietlą, zanim wypłacą A co ze wspomnianymi pieniędzmi z tacy, zbieranymi w jednym ze stalowowolskich kościołów? - Tę zbiórkę zorganizował ksiądz Jerzy Warchoł. Zebrał 4 tysiące złotych i przekazał nam już te środki. Ale nie rozdajemy ich jeszcze, bo musimy opracować regulamin, żeby było jasne, jak i komu można je przekazać - mówi Henryk Szostak, szef "Solidarności" w Hucie Stalowa Wola. Przewodniczący Szostak obiecuje, że regulamin udzielania pomocy ze środków uzbieranych zarówno przez księdza Warchoła, jak i sandomierski Caritas, powstanie jeszcze w kwietniu. Już jednak zaznacza, że będą one rozdawane bardzo ostrożnie. - Nie będziemy wierzyć tylko na słowo. Założymy zespół, który będzie zaglądał do każdej rodziny, która zgłosi się po pomoc. Żeby nie było miejsca na kombinowanie, bo takich cwaniaków niestety nie brakuje. Chcemy dotrzeć do najbiedniejszych. Wiem, że niektórzy z nich, ze względu na honor czy wstyd, nie zwrócą się do nas po pomoc. Dlatego my będziemy chcieli sami do nich dotrzeć . Przejrzymy listę wszystkich zwalnianych i będziemy szukać kontaktu z każdym z nich - zapowiada Szostak. Jego zdaniem, pieniądze powinny zacząć być wypłacane w maju. A ci, którzy z różnych względów potrzebują natychmiastowej pomocy, już powinni sami zgłaszać się do Caritasu. - I niech powołują się na mnie - twierdzi Henryk Szostak. Czas nagli Ustalanie zasad, regulaminów, powoływanie zespołów - to wszystko trwa stanowczo za długo. Rodziny zwalnianych pracowników potrzebują pomocy już teraz. Zwłaszcza te, których członkowie stracili pracę w ZZM-ie, ponieważ nie otrzymali odpraw, które sprawiłyby, że przez jakiś czas miałyby jeszcze za co żyć. A tak, dochodzi do prawdziwych dramatów. - Leki dla syna się skończyły, a pieniędzy na recepty nie zdobyłam - poinformowała redakcję zdesperowana czytelniczka. TOMASZ WOSK wosk@sztafeta.pl