- To jest rasizm - odpowiada Bożydar Uzunow, Bułgar od 18 lat mieszkający w Polsce, a od 4 lat w Stalowej Woli. - Czujemy się dyskryminowani we własnym kraju. Musimy mieć założoną działalność gospodarczą, odprowadzamy podatki, płacimy ZUS, a Bułgarzy na dziko sprzedają towary po takich cenach, za które my nie możemy ich nawet kupić. A nie możemy, bo oni wszystko biorą bez faktury - i nie płacą kolejnego podatku. Jak długo jeszcze władze miasta i policja będą to tolerować? - dziwi się Kazimierz Donchor. Popiera go handlująca ciuchami szefowa Stowarzyszenia Drobnych Kupców. - Dołujemy coraz bardziej. Są dni, że nie sprzedam dosłownie nic albo jedną rzecz za 5 czy 10 złotych. A miesięczne opłaty za stoisko na placu wynoszą mnie 600 złotych. Handlujemy porządnymi polskimi ciuchami, sprzedajemy je nawet po kosztach, żeby tylko mieć pieniądze - mówi Grażyna Chodorowska. To jest rasizm? Bułgarzy, którzy są solą w oku wielu miejscowych kupców, widzą jednak całą sprawę inaczej. - Nie rozumiem, dlaczego niektórzy Polacy tak nas nie lubią. Przecież to jest rasizm. Jak w Niemczech. A towar kupujemy po takich samych cenach. Tylko jak Polak kupi coś za 15 złotych, to chce to sprzedać za 35. Mnie wystarczy 25 złotych. Zarobię swoje, choć muszę sprzedać więcej - twierdzi Bożydar Uzunow, który od 4 lat handluje obuwiem i ciuchami na stalowowolskim bazarze. I w handlowe soboty, gdy utarg jest największy, i w środku tygodnia. "Wojna" niektórych polskich sprzedawców z handlarzami spoza kraju o miejsca targowe trwa na stalowowolskim bazarze od lat 90. Do jej eskalacji doszło w 2001 roku. Wtedy to handlujący Bułgarzy rozłożyli swoje towary na chodnikach przy ul. Okulickiego przed sklepami Pionier i według miejscowych blokowali dostęp do sklepów. Straż Miejska miała przeganiać nielegalnych spod sklepów, ale według miejscowych kupców nie robiła tego skutecznie. - Wyjaśniono nam, że do tego zadania trzeba dużej liczby funkcjonariuszy, że są inne ważniejsze zadania. W odruchu rozpaczy właściciele sklepów zaangażowali do tego firmę ochroniarską, która w sile trzech pracowników skutecznie nie pozwoliła Bułgarom rozłożyć swoich stoisk - wspomina Kazimierz Donchor. Ludzie chcą kupować taniej Ale czy trudno dziwić się strażnikom, że nie brali się ochoczo za "przestawianie" przybyszów? Straż Miejska, kiedy interweniowała, narażona była na ataki nawet ze strony... kupujących. Ludzie nie chcieli, by z placu przepędzano tych, którzy mają najtańsze towary. Dziś jest podobnie. Kiedy rozmawiamy z Bożydarem Uzunowem, do jego stoiska, gdzie handluje wspólnie z rodziną, podchodzi zadbana blondynka. - Dlaczego nie przywiózł mi pan butów? Przecież miały być - takie do chodzenia na teraz - dopytuje kobieta. - Będę miał jutro. Niech pani przyjdzie - obiecuje Bożydar, który swoje stoisko rozłożył niedaleko kładki nad torami - bardzo ruchliwego miejsca. Dziś obcokrajowcy w większości handlują znacznie dalej, w mniej atrakcyjnych lokalizacjach. W tzw. lasku, a ci, którzy się tam nie mieszczą, przenoszą się wzdłuż torów w kierunku Rozwadowa, w okolicach garaży. Podobnie robi Bożydar w soboty. Tego dnia "jego" teren przy kładce zajmuje Polak. Wszystkiemu winny... klub To, że Bułgarzy sprzedają w okolicach garaży, także nie podoba się polskim kupcom. - Administrujący placem klub sportowy, kierując się doraźną chęcią zysku, wskazuje Bułgarom miejsca do handlowania w okolicach garaży i łamie regulamin targowiska. Prezes klubu ubolewa z powodu braku sponsorów, na pewno tych sponsorów nie będzie wśród handlowców odzieżą, obuwiem, kosmetykami nie dlatego, że nie chcą, ale dlatego, że nie mają pieniędzy - uważa Kazimierz Donchor. Klub podpowiada inne rozwiązanie. A konkretnie administrujący placem targowym z ramienia Zakładowego Klubu Sportowego kierownik Józef Bober. - No to niech pan Donchor wyrzuci tych Bułgarów sam. Ja mu pozwalam - mówi kierownik Bober. - Bułgarów kiedyś było 50, nagle zrobiło się ich więcej. Ja nie mam na to żadnego wpływu. Niektórzy nasi kupcy to według mnie trochę tacy nieudacznicy. Całą krzywdę, jaka się im dzieje, zganiają na Bułgarów. Że złodzieje, że mają trefny towar, że są nielegalnie. Panie - tam co chwilę są kontrole, jest skarbówka i inni. Ja tam się nie znam, ale przecież jakby mieli kradziony towar czy coś nie w porządku, to chyba policja od czegoś jest... - dodaje kierownik targowiska. - My mamy tylko jeden wybór: pobierać pieniądze od Bułgarów albo nie pobierać. Bo zabronić im handlu nie można. Jak nie będą stać przy garażach, to pójdą w inne miejsce. Straży Miejskiej nie ma w mieście od kilku miesięcy i nikt Bułgarom nic nie zrobi. Jeśli zdecydujemy się nie pobierać opłat, co i tak nie rozwiąże problemu miejscowych stowarzyszeń kupieckich, to klub będzie stratny miesięcznie 30-40 tysięcy złotych - nie ukrywa Dariusz Schlage, dyrektor ZKS Stal Stalowa Wola. Kontrole są, ale co z tego - Bułgarzy zostawiają po sobie hałdy śmieci. A za ich posprzątanie płacimy my - legalnie handlujący na placu - mówi Grażyna Chodorowska. Bożydar Uzunow z takim stawianiem sprawy się nie zgadza. On też płaci opłatę za rezerwację i "placowe", a więc i za sprzątanie. - I to po 50, 60 złotych dziennie - mówi mężczyzna. Podobne opłaty wnoszą tłumy Bułgarów handlujących w soboty w okolicach garaży. Jak ustaliliśmy, przyjeżdżają do Stalowej Woli tylko na jeden dzień, w sobotę. Przez jeden dzień zarobią tyle, że opłaca im się przyjeżdżać z odległego o kilkaset kilometrów Radomia. To właśnie "radomiacy" są solą w oku miejscowych handlarzy, Polaków. Ci ostatni chcą, by jak najczęściej kontrolować przyjezdnych, bo według Grażyny Chodorowskiej takie sporadyczne kontrole na bazarze niewiele dają. - Jak się poskarżymy, to owszem sprawdzają, ale głównie Polaków. Bo z obcokrajowcami jest większy kłopot. Jak się nie daj Boże trefny towar zarekwiruje, to trzeba mieć na niego magazyn, a magazynu nie ma, więc gdzie to trzymać? Lepiej więc obcokrajowców nie ruszać... - mówi Chodorowska. Handlarzy kontroluje policja wspólnie ze Strażą Graniczną i służbami celnymi. - Ostatnia taka akcja miała miejsce 2 tygodnie temu. Znaleziono kilkaset podróbek ciuchów znanych marek, które skonfiskowano. W tym roku tylko wobec dwóch obcokrajowców orzeczono nakaz opuszczenia Polski - mówi asp. sztab. Andrzej Walczyna, rzecznik prasowy stalowowolskiej policji. Do Bułgarii nie wrócę Bożydar Uzunow razem z rodziną przebywa w Polsce legalnie. Wynajmuje nawet niewielkie mieszkanie w Stalowej Woli. - Ja bym chciał posłać wnuczkę do polskiej szkoły - mówi. Do Bułgarii wracać nie chce. - A do czego? Tam jest 60-procentowe bezrobocie. W Polsce jest znacznie lepiej - przekonuje. Dziwi się niektórym naszym handlarzom, że tak nie lubią jego rodaków. - Ja do Polaków nic nie mam. Nawet dziś handluję po sąsiedzku z Polakami - dodaje. Władze Stalowej Woli handlarzom, którzy chcą kontroli obcokrajowców, ograniczenia powierzchni placu targowego i wyrzucenia obcych z placu, mogą pomóc niewiele. - Nie mamy instrumentów, żeby skutecznie wszystko kontrolować. Owszem, można zastanowić się nad uchwałą o ograniczeniu powierzchni placu targowego. Pytanie tylko, czy w dobie kryzysu będzie to dobra decyzja. Bo to oznacza dla ZKS Stal spore straty finansowe. Będę musiał wysłuchać argumentów kupców - jednej i drugiej strony - i poważnie się nad tym zastanowić - mówi prezydent miasta Andrzej Szlęzak. Powierzchnia targowiska i tak już zostanie i to jeszcze w marcu uszczuplona. Wszystko przez remont wiaduktu, pod którym część kupców na co dzień handluje. Na czas remontu - czyli przez około rok - nie będzie tam można w ogóle handlować. TOMASZ GOTKOWSKI gotkowski@sztafeta.pl