Basia Nowak zapadła na rzadko spotykaną chorobę, która całkowicie wyniszcza jej organizm. Unieruchomiona w łóżku, ze złamanymi wszystkimi kręgami odcinka piersiowego oraz lędźwiowego, niesamowicie cierpi. Z powodu bardzo kruchych kości każdy gwałtowniejszy ruch grozi przesunięciem się połamanych kręgów i paraliżem. Do tego dochodzi straszny ból, który nie pozwala się ruszyć. Najgorsze są noce. - Nie mogę się przewrócić na łóżku. Robią mi się odleżyny. Kręgosłup mam tak zapadnięty, że nie mogę swobodnie oddychać - mówi Basia Nowak. Mama co godzinę próbuje zmieniać mi pozycję. Wyję wtedy z bólu i proszę "mamo ja już nie chce żyć, nie wytrzymam tego cierpienia". Żal mi jej. Musi patrzeć na moją mękę i nic nie może zrobić, jest zupełnie bezradna - dodaje chora dziewczyna. Kruche zdrowie Basia oprócz niewydolności nerek cierpi na ciężką nadczynność przytarczyc, która powoduje u niej destrukcję kości. Od blisko dwóch miesięcy dziewczyna nie bierze lekarstwa o nazwie "mimpara", które powstrzymuje kruszenie się kości i pozwala jej w miarę normalnie funkcjonować. Przerwa w leczeniu spowodowała, że nie może nawet nosić gorsetu usztywniającego, bo lekarze boją się, że jego ucisk kompletnie pokruszy kości. Nie stać ją na kurację, która kosztuje 2,5 tys zł miesięcznie, bo cały jej dochód to 600 złotych na które składają się renta i zasiłek pielęgnacyjny. Chora dziewczyna zwróciła się więc z prośbą do Narodowego Funduszu Zdrowia o umożliwienie jej kontynuowania leczenia. Odmowna odpowiedź, którą otrzymała kilka dni temu kompletnie ją załamała. Szpital albo śmierć Fundusz nie chce leku zrefundować bo... jest on refundowany tylko wtedy, gdy chory na co najmniej trzy dni trafia do szpitala. A na szpitalnych oddziałach limity przyjęć zostały wyczerpane. Przyjmowani są tylko chorzy z zagrożeniem życia. - Jeżeli złamania wszystkich kręgów piersiowych i lędźwiowych nie są stanem zagrożenia życia, to co jest zagrożeniem? - pyta Marzena Janas, specjalista nefrologii z Centrum Medycznego Medyk w Rzeszowie gdzie Basia od kilku lat jest dializowana. Czy 27 letnia dziewczyna musi stać się ofiarą bezdusznych przepisów, narzuconych na siłę limitów przyjęć, braku pieniędzy w systemie? Czy musi umrzeć, żeby do urzędników dotarło, że nie wszystko da się przewidzieć na papierze? Czekamy na wasze komentarze! Anna Moraniec