Decyzja powiatu wywołuje falę oburzenia zarówno wśród radnych opozycji, jak i samych zainteresowanych - pacjentów. Ci ostatni twierdzą, że boją się o własne zdrowie, a nawet życie. Ale nie chcą wypowiadać się w mediach z imienia i nazwiska. Tymczasem Leszek Kołacz, dyrektor mieleckiej lecznicy, nie widzi nic złego w tym, że na dachu zarządzanej przez niego placówki będzie nadajnik sieci ERA. - 30 tys. zł rocznie, które nam za to oferują, to dla nas konkretny pieniądz - argumentuje. Dyrektora popiera starosta Andrzej Chrabąszcz. Na dowód tego cytuje fragmenty wykonanej - na zlecenie ERY - analizy: "Przyjęte założenia nie oddziałują negatywnie na stan środowiska naturalnego oraz zdrowie pacjentów i personelu. A promieniowanie nie wpływa w żadnym stopniu na pracę urządzeń medycznych. Jedynym ograniczeniem może być zakaz przebywania osób postronnych na części dachu szpitala". 100 tysięcy szkodliwych komórek naraz! Zupełnie innego zdania są powiatowi radni PiS, którzy jeszcze przed podjęciem kontrowersyjnej decyzji, apelowali o przeprowadzenie szczegółowej analizy skutków zamontowania stacji. - W mediach bardzo często słyszy się o szkodliwości takich stacji przekaźnikowych dla osób zdrowych, a tym bardziej dla osób chorych przebywających w szpitalu - irytowała się radna Alicja Łabędzka. - Szokuje mnie, że niemal na każdych drzwiach wejściowych do szpitala są obrazki przekreślonych telefonów komórkowych - dodał oburzony Marek Kamiński. - A na dachu mamy mieć urządzenie, które oznacza 100 tys. komórek naraz. Moim zdaniem te 30 tys. zł nie jest warte tego, aby narażać zdrowie i życie pacjentów - protestował radny PiS. PAWEŁ GALEK