- Karate zainteresowałem się w wieku 14 lat pod wpływem starszych kolegów - zaczyna swą opowieść Darek Walas. - Szybko robiłem postępy, dzięki czemu w niespełna 3 lata posiadłem wszystkie osiem stopni wtajemniczenia (kyu - przyp. red.). Po 7 latach intensywnych treningów przystąpiłem do egzaminu na stopień mistrzowski, tzw. pierwszy dan. W egzaminie, który miał miejsce w Białymstoku, uczestniczyło około 50 karateków, zaś tym, który weryfikował nasze umiejętności był Holender Ostrum, posiadacz 4. dana - kontynuuje. - Po zaliczeniu testu sprawnościowego i technicznego odbyły się walki. W pewnym momencie poczułem ostry ból w prawej ręce. Jak się okazało, pękła mi kość śródręcza. Mimo bólu nie poddałem się. Walczyłem do końca i ostatecznie znalazłem się w gronie tych szczęśliwców, którzy egzamin zaliczyli pozytywnie. Zwycięski bój z chorobą... Zanim przystąpił do egzaminu na drugi stopień mistrzowski, z powodzeniem startował w zawodach karate oraz koncentrował się na pracy z młodzieżą. Spod jego ręki wyszło wielu medalistów mistrzostw Polski. Ponadto, na początku lat 90. stoczył zwycięski bój z....chorobą. - W trakcie rutynowych badań stwierdzono u mnie chorobę wieńcową - opowiada. - Przez trzy tygodnie byłem w szpitalu. Potem lekarze zalecili mi odpoczynek, jednak nie zastosowałem się do ich rady - opowiada mistrz. - Już kilka dni po opuszczeniu szpitala rozpocząłem przygotowania do egzaminu mistrzowskiego. Niestety, to podejście do drugiego dana było nieudane - wspomina. Kilkanaście miesięcy później Darek ponownie podjął próbę zaliczenia egzaminu. Tym razem z sukcesem. W mekce światowego karate... Pod koniec ubiegłego roku Walas rozpoczął intensywne przygotowania do egzaminu na III dana. - Namówili mnie do tego moi podopieczni oraz szef polskiego karate Andrzej Drewniak (7. dan - przyp. red.), który stwierdził, iż najwyższy już czas, aby na moim obi, czyli pasie, pojawiła się trzecia belka - opowiada Darek. - Gdy jednak dowiedziałem się, że egzamin będę zdawał w położonym nieopodal Tokio ośrodku Mits-mine, mina mi zrzedła. Nie wypadało jednak wycofać się. 14 listopada Darek po blisko 12-godzinnym locie dotarł do Tokio. - Przez pierwsze trzy dni podziwialiśmy w akcji uczestników otwartych mistrzostw świata w karate - opowiada. - Poziom zawodów był bardzo wysoki. Morderczy egzamin Kilka dni później Darek wraz z 60-osobową grupą karateków dotarł do ośrodka Mitsmine, gdzie m.in. znajduje się grób legendarnego twórcy stylu karate kyokushin, Masutatsu Oyamy. - Zaraz po przyjeździe następca naszego mistrza, Shokey Matsui ''zafundował'' nam blisko 2-godzinny trening. Potem była kolacja złożona głównie z owoców morza, ryb pod różnymi postaciami oraz sałatek z wodorostów. Początkowo to japońskie menu nie przypadło mi do gustu, ale po 3 dniach intensywnych zajęć wszystko mi smakowało - śmieje się Darek. Na drugi dzień rozpoczął się morderczy, trwający ponad 5 godzin egzamin. W pierwszej jego części uczestnicy musieli wykazać się znajomością różnych technik walki: w miejscu i w ruchu oraz umiejętnym łączeniu ich. W przerwach uczestnicy egzaminu zaliczali testy sprawnościowe, które niejednego mogły przyprawić o zawrót głowy. Zdający musiał przejść na rękach 25 metrów, następnie należało wykonać 25 przeskoków obunóż przez kij trzymany w rękach, potem było 100 pompek, męski szpagat, w trakcie którego należało dotknąć klatką piersiową podłogi i 150 ''brzuszków'' w tempie dyktowanym przez prowadzącego. W drugiej części egzaminu zdający musiał wykazać się znajomością kata, czyli układów. Karatecy zostali podzieleni na 10-osobowe grupy, które musiały zaprezentować określone kata. Zwieńczeniem egzaminu były walki. Każdy zdający musiał stoczyć 70 walk, w trakcie których szczególną uwagę zwracano na stosowane techniki. - Zgodnie z obowiązującymi zasadami, Japończycy nie poinformowali nas o wynikach egzaminu - opowiada D. Walas. - Dopiero gdy na adres domowy egzaminowanego przychodzi pocztą pas z wyhaftowanym imieniem i nazwiskiem oraz certyfikat, zdający może sobie gratulować pozytywnego zaliczenia egzaminu. Na tę przesyłkę czasami trzeba czekać nawet kilka tygodni. - Na szczęście nasz szef nie zamierzał nas trzymać w niepewności i tuż po zakończeniu egzaminu poinformował, iż wszyscy zdaliśmy - opowiada szczęśliwy Darek. Przy grobie Oyamy Pod koniec pobytu w Japonii karatecy udali się na grób Masutatsu Oyamy, gdzie oddali mu hołd. W dniu wyjazdu z ośrodka jego gospodarze zarządzili na godzinę 5 rano trening, który poprowadził następca Oyamy, Matsui. W zajęciach wzięło udział ponad 400 karateków z całego świata. Po treningu i śniadaniu gościnni Japończycy umożliwili swoim gościom zwiedzenie buddyjskiej świątyni. - Prawdziwą jednak niespodziankę zafundował nam pan Drewniak, który w Tokio zaprosił nas do japońskiej restauracji na grilla - podkreśla Darek. Darek Walas na razie nie myśli o egzaminie na kolejny, czwarty dan. - Do tego egzaminu mogę przystąpić po upływie 5 lat - twierdzi. - Dlatego też w najbliższych latach chcę się skupić na pracy z młodzieżą, a potem zobaczymy. O ile zdrowie pozwoli, to być może ponownie udam się do Kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie spróbuję powalczyć o kolejną belkę na moim pasie. Henryk Majcher