- Jakby tego było mało, rządzący Ugandą wojskowi oskarżyli mnie o sprzyjanie rebeliantom - wspomina o. Bogusław. Myśl o poświęceniu Bogu własnego życia towarzyszyła mu od najmłodszych lat. - W czasie rekolekcji dla maturzystów, które odbyłem u sióstr niepokalanek w Jarosławiu, spotkałem misjonarza z Ugandy, który opowiadał o swojej pracy na afrykańskiej ziemi - wspomina o. Bogusław - Po powrocie do domu nie miałem już żadnych wątpliwości, kim chcę zostać. W tajemnicy przed rodzicami i kolegami złożył podanie o przyjęcie do Zgromadzenia Ojców Białych w Lublinie. - Wszystkich zapewniałem, że będę studiował na KUL-u. Rodzice poznali prawdę dopiero na kilka dni przed moim wyjazdem do Lublina - opowiada duchowny. Pod koniec nowicjatu, który odbył w Zambii, otrzymał skierowanie do pracy w Ugandzie. - Trafiłem do położonego w zachodniej części kraju miasta Kasese - opowiada misjonarz. - Nasza misja usytuowana była na zboczu gór Ruwenzori, skąd mogłem podziwiać uroki jeziora Jerzego. Tam też przeżyłem jedno z najwspanialszych wydarzeń, jakim niewątpliwie było... ...spotkanie z Janem Pawłem II Cała Uganda do wizyty papieża przygotowywała się niezwykle starannie. W Kasese stanął wielki ołtarz, w budowie którego pomagał o. Bogusław. Ojca Świętego powitano na ''afrykańską nutę'', czyli przy akompaniamencie tysięcy bębenków, piszczałek oraz charakterystycznych okrzyków wydawanych przez kobiety. - Obecni na lotnisku księża pozdrawiali papieża w różnych językach - wspomina kapłan. - Ja to uczyniłem po polsku. Jan Paweł II podszedł do mnie, złapał mnie delikatnie za podbródek, a następnie zapytał, skąd pochodzę. Z wrażenia odpowiedziałem, że z Polski. Po chwili dodałem, że z Przemyśla, zaś Ojciec święty w ''rewanżu'' pobłogosławił mnie. W kraju wojny domowej Po ukończeniu studiów teologicznych w Londynie oraz rocznym stażu w irlandzkim Dublinie, o. Bogusław oddelegowany został do pracy we wschodniej części Ugandy, w parafii Soroti. - Trafiłem na wyniszczone wojną domową tereny zamieszkałe przez plemię Iteso - opowiada kapłan. - Na misji było niespokojnie. Co jakiś czas ziemie te były pustoszone przez sąsiednie plemię Karamojong. Najeźdźcy zazwyczaj kradli bydło, a robili to z ''kałachami'' w ręce. Już dwa tygodnie po moim przyjeździe słyszałem w nocy wystrzały z karabinów. Okresami rozboje przybierały na sile, co z kolei powodowało, że miejscowa ludność uciekała z wiosek. Ci biedni ludzie dostali od rządu kilka karabinów, którymi jednak nie byli w stanie ocalić dobytku, a nierzadko i własnego życia. Strzały w Wielkim Tygodniu Do kolejnego zbrojnego incydentu na terenie misji doszło w Wielki Piątek 2001 roku. - Przegotowywaliśmy się do uroczystości, kiedy nagle usłyszeliśmy strzały - wspomina o. Bogusław. - Ludzie w panice zaczęli biegać po wiosce, chować się, krzyczeć. Po chwili do wioski wkroczył oddział miejscowych cywilów. Mężczyźni z satysfakcją oświadczyli, że zabili kilku wrogów. Po nabożeństwie udałem się na miejsce walk. Zastałem tam nagie ciało starszego mężczyzny, zaś walające się wokół niego patyki i kamienie świadczyły o tym, jaką śmiercią ten biedny człowiek poległ. Armia Oporu Pana Kapłan z Polski wielokrotnie próbował godzić zwaśnione plemiona. - Osobiście odwiedzałem plemię Karamojong - opowiada. - Czasami udawało mi się odzyskać skradzione bydło, czasami też oba plemiona zawierały pokój.