- Przyszłam do dermatologa z naroślą na ręce. Pani doktor popatrzyła i stwierdziła, że to rak. Po tygodniach udręki odebrałam wyniki badań i po nowotworze nie było nawet śladu. Ale ja dalej nie mogę dojść do siebie po tej strasznej i niekompetentnej diagnozie - żali się Aleksandra O. z Rzeszowa. Jakieś 5, 6 tygodni przed wizytą u dermatologa Aleksandrze O. wyrósł na ręce niewielki pryszcz. Narośl bardzo szybko rozrosła się do kilkucentymetrowego owrzodzenia i zaczęła bardzo boleć. - Byłam wtedy w Londynie u rodziny. Tamtejsi lekarze twierdzili, że coś mnie ugryzło. Leki nie pomagały, więc 21 października wróciłam do Rzeszowa, żeby jak najszybciej udać się do specjalisty - opowiada Aleksandra O. Następnego dnia kobieta poszła do dermatologa. Do gabinetu weszła razem z synem. Książkowy okaz - Pani doktor spojrzała z pewnej odległości na rękę mamy i powiedziała, że to książkowy przykład raka i trzeba go usunąć. Przerażona mama broniła się, że przecież rak nie boli. - Lekarka odpowiedziała, że ten boli - mówi zdenerwowany syn kobiety. - U tej pacjentki, po badaniu fizykalnym, zdiagnozowałam łagodny nowotwór i skierowałam ją do poradni chirurgicznej na usunięcie narośli - wyjaśnia doktor Elżbieta Latawiec. Umierałam z niepokoju Dermatolog twierdzi, iż uspokoiła pacjentkę, że zmiana nie zagraża życiu. Następnego dnia Aleksandra O. w Miejskim Szpitalu w Rzeszowie usunęła narośl , która została oddana do badania histopatologicznego. 12 listopada odebrała wyniki. - Ani śladu nowotworu. Jak można postawić tak straszną diagnozę na oko, bez wcześniejszych badań?! - żali się Czytelniczka. - To był szok i wyrok. Przez 3 tygodnie odchodziłam od zmysłów, wpadłam w depresję. Miałam koszmary, że odcięli mi rękę. Do tej pory jestem na lekach uspokajających - wzdycha kobieta. URSZULA PASIECZNA