- Moi kochani, jesteśmy najlepsi w Polsce. Jesteśmy po to, żeby poprawić wasz komfort życia. Jesteśmy tu specjalnie dla was! - młody mężczyzna pokrzykuje radośnie do zebranych gości w jednym ze stalowowolskich hoteli. Odpowiada mu burza oklasków. Mężczyzna ma na oko 35 lat, świetnie skrojony garnitur, uśmiech hollywoodzkiej gwiazdy i grubą obrączkę na palcu, widoczną nawet z ostatniego rzędu. To budzi zaufanie. A zaufanie jest ważne, gdy ma się przed sobą grupę potencjalnych nabywców. Średnia wieku - 60 lat. Niektórzy przyszli w pojedynkę, są małżeństwa i grupki przyjaciółek, dla których takie spotkania to chleb powszedni. Dziś towarem jest "nowy, znakomity" komplet rehabilitacyjny - kołdra z merynosów (rasa owiec z cennym runem). A cena? Tego jeszcze nie wiadomo. - To mówią na samym końcu - informują cicho wtajemniczeni. Na pewno będzie to "okazja!" Nakupiłeś kawy, to ją wypij "Gwiazdor" prowadzący prezentację jest przygotowany w pełni profesjonalnie. Maleńki mikrofonik przy twarzy gwarantuje, że jego przemowa dotrze do każdego emerytowanego ucha. Bardzo szybko łapie kontakt z "widownią". Mówi bardzo dużo i bardzo szybko. Za szybko. To zdradza, że to, co wykłada teraz stalowowolskim emerytom, mówił wcześniej setki razy. - Kto jest na spotkaniu po raz pierwszy? - prowadzący zachęca gości do wejścia w dialog. Pojedyncze ręce w górze. - A kto po raz piętnasty? - pyta znowu i patrzy wyczekująco na zebranych. W górę strzela las rąk. - Scenariusz jest zawsze taki sam - pan Henryk wierci się już niecierpliwie na krześle obok. Jego już nic na takich spotkaniach nie zaskoczy. Przez ostatnie trzy lata był na trzydziestu podobnych prezentacjach. - Zawsze jest człowiek, który ma takie gadane, że ho, ho! No i emeryci. Rzadko pojawia się ktoś młodszy. Może dlatego, że na niektórych zaproszeniach na takie pokazy jest zaznaczone, że przyjść mogą tylko ci powyżej pięćdziesiątego roku życia - klaruje Henryk. Jest naszym przewodnikiem po pokazach, których sam padł ofiarą. Dopiero niedawno spłacił zapas kawy, choć wypił go już rok temu. Ta kawa była "gratisowym" dodatkiem do ekspresu dobrej firmy. Koszt ekspresu: tysiąc sto złotych. Z ratami wyszło tysiąc trzysta. Henryk go kupił, bo niby dlaczego nie miałby mieć praktycznej i bardzo porządnej rzeczy? Zresztą na pokazie uprzejmy pan wytłumaczył mu, że rata wyniesie zaledwie około czterdzieści złotych miesięcznie. Przecież go to nie zrujnuje! Dopiero potem się okaże, że cena faktyczna ekspresu to coś około pięciuset złotych, a "gratisowy" zapas kawy w rzeczywistości kosztuje Henryka ponad sześćset złotych. 1,20 zł trzeba dać za jeden, specjalny pojemniczek brazylijskiej kawy - tylko taki pasuje do ekspresu. Niedawno jego cena skoczyła do 1,80 złotego. - Strasznie gorzko mi teraz ta kawa smakuje - wyznaje pan Henryk. Dlatego jakiś czas temu próbowałem ten ekspres sprzedać na ryneczku. Oprócz faceta, który miał taki sam w domu i pytał tylko, na ile go wyceniam, to nikt się nim nie zainteresował - emeryt nie kryje rozczarowania. Ale dzięki temu doświadczeniu on uważa się już za wytrawnego gracza na takich pokazach. Nie daje się nabrać na kwiecistą mowę prezenterów. Ale dojrzewał do tego trzy lata... Gdzie chowa się ciepłe ziemniaczki? Pokaz trwa. Pan prowadzący zdążył już zdobyć zaufanie swoich słuchaczy. Nic dziwnego - jak nie ufać komuś, kto tak samo jak biedny emeryt miewa problemy ze snem lub budzi się środku nocy zlany potem, bo "zwykła" kołdra otula go jak najgorszy izolator. - "Moi kochani!" - to podstawowy zwrot do słuchaczy. - Mnie jest już obcy taki problem, bo od kiedy sypiam w komplecie pościeli naszej firmy jestem zawsze rześki i wypoczęty - pan prowadzący na dowód swej prawdomówności uderza się w pierś. Kolejne minuty to wykład na temat wad "zwykłej" kołdry. To ona jest odpowiedzialna za wszystkie nieszczęścia człowieka. To w niej trzeba upatrywać win za nasze złe samopoczucie, kiepską kondycję i ogólny brak chęci do wszystkiego. Zabija po prostu. - No przecież wiadomo, że jak człowiek niewyspany, to zły - pan prowadzący jest wyrozumiały. Henryk na te słowa uśmiecha się kpiąco pod nosem. Od dwóch lat ma już podobną kołdrę w domu. Fakt: w zimie dobrze izoluje ciepło, w lecie jest przewiewna, ale żeby była jakaś kolosalna rozbieżność między nią a zwykłą" kołdrą? - Jak spałem pięć godzin, tak śpię. Żadnej różnicy nie ma - przekonuje po cichu. Za to jego portfel zrobił się lżejszy o prawie 3 tysiące złotych - tyle, ile kosztował "cudowny" komplet pościeli. W międzyczasie pan prowadzący dwoi się i troi, by uwaga słuchaczy ani na chwilę się nie rozproszyła. - A jak ugotujecie ziemniaczki, moi kochani, to gdzie je chowacie, żeby były ciepłe? No gdzie? Taaaak! Poood pierzyyyyyynę - wtóruje mu kilka głosów z sali. Styl zadawania pytań trochę jak w podstawówce - tak się łapie kontakt z dziećmi. Uderza też styl wypowiedzi - duża liczba przymiotników: wspaniała, cudowna, uzdrawiająca, najlepsza, niepowtarzalna. Taka jest kołdra, o której mówi elegancki "gwiazdor". Słuchając tej litanii, ktoś podatny na sugestię musi się mocno uszczypnąć, żeby nie pobiec do pana w podskokach po nowy komplet pościeli. Mniejsza o cenę.