Teraz o bulimii mówi się dużo. Tyle, że się może wydawać, że dziewczyna czy chłopak kiedy zaczynają prowokować wymioty po wielkim żarciu to wiedzą, w co się pakują. - A ty wiedziałaś? - pytam Mirkę, bo mi też się wydaje, że normalnie bulimikiem nie można zostać inaczej jak "z wyboru". Że się po prostu staje kiedyś przed lodówką i postanawia: "Ok, jak jestem gruba i nie ma na to innej rady, to ja sobie zjem stąd wszystko, a potem to zwymiotuję. I niech się dzieje co chce". - No i? Tak nie jest? - dopytuję się. W przypadku Mirki - nie było. Po prostu zaczęła liczyć kalorie. Głównie dlatego, że 5 i pół roku temu nie lubiła swoich policzków. Była w drugiej klasie liceum, a policzki miała okrągłe. Nie zapadnięte jak u dziewczyn z plakatów, reklam, wideoklipów. Dziwne, bo mnie się w jej twarzy właśnie te wydatne kości policzkowe podobają, ja o takich zawsze marzyłam. Komplementy i strach Liczenie kalorii i głodzenie się - to był pomysł Mirki na zrzucenie kilogramów. Tysiąc kalorii dziennie, nie więcej. - To ile to jest w przeliczeniu na jedzenie - pytam, bo się nie orientuję, choć w liceum też się odchudzałam, ale za leniwa byłam na liczenie. Dzięki Mirce wiem, że jogurt ma około 150 kalorii, jabłko - 90, kotlet 300-400, ziemniaki - 120, zupa 250-300. Mirka wylicza te kalorie z głowy. Wryło się jej w pamięć, choć minęło parę lat odkąd zaczęła je sumować. Jakoś tak odruchowo wciąż zdarza się jej pomyśleć, ile właśnie wpakowała w siebie kalorii. Jak się jej udało pierwszy raz schudnąć, to była radość. I "komplementy": jak ty zmarniałaś, źle wyglądasz, czemu tak schudłaś. A najlepszy: strasznie masz zapadnięte policzki... Ale z radością przyszedł niepokój: co, jak się to skończy, jak znowu przytyję? Potem totalny strach, zwłaszcza kiedy słyszała upiorne: "dobrze wyglądasz". Dla to "dobrze" to było "grubo". Były więc dni, że nie jadła nic. Szare spodnie Mirka miała swoje sposoby na pilnowanie wagi. Codzienne ważenie - obowiązkowo! Była też miarka. Szare spodnie kupiła zaraz po tym jak tak sporo schudła. Były najwęższe, w jakie weszła w sklepie. Krój się nawet zbytnio nie liczył, tylko to, że były tak wspaniale wąziutkie, ciaśniuteńkie. Jak się je do ręki wzięło, to już wyglądały na ciasne. Spodnie mają tę zaletę, że są poręczniejsze od wagi. Bo Mirka bez wagi nigdzie się nie ruszała. A musiała wyjechać na studia, na studiach też jakieś wyjazdy się zdarzały. Więc jak się waga nie mieściła albo głupio było brać ja ze sobą, to brała tylko te spodnie. Kiedy więcej zjadła, zaraz w nie wskakiwała. Jak się nie dopięła, to czuła się jak świnia. Potem, kiedy już była po terapii i miała męża, to on próbował jej te spodnie pociąć. Ale mu nie dała. Choć i bez tego Mirka przyznaje, że to dzięki mężowi w końcu się opamiętała. I przestało jej tak zależeć na rozmiarze 36 czy mniejszym. Kupowała, jadła, wymiotowała Ale wcześniej jej zależało. I to bardzo. Do tego stopnia, że kiedyś pękła. Przyjechała ze studiów do domu na święta. Wygłodzona była bardzo, bo się przez całe dwa tygodnie pilnowała z jedzeniem. A tu Wielkanoc, jedzenia w domu pełno. Była u rodziny i strasznie się najadła. Nie wie, co strzeliło jej do głowy, żeby wcześniej wrócić samej do domu. Nie wie, czy to planowała. Ale wróciła. Właściwie to przybiegła. I wyjadła wszystko z lodówki. Do spodu. Jak skończyła, to poza totalnym przejedzeniem poczuła strach, że teraz przytyje. Poszła więc do łazienki, połaskotała się palcami w gardle i zwróciła wszystko co zjadła. Tak się zaczęło. Potem nie musiała już nawet używać palców, co ją zresztą wkurzało. Leciało samo, czasem nie zdążała nawet odejść od stołu. Albo brała sodę, co podpowiedziała jej koleżanka z liceum, która też wymiotowała. - A coś się wtedy myśli, jak się tak je wszystko po kolei? - dociekam, bo chyba musi być jakiś powód tego, że po wyjściu ze sklepu, w którym kupiło się tylko jedzenie, jeszcze w drodze do domu wszystko się zjada. Bo Mirka tak na studiach robiła. Siadała na przykład na przystanku i prosto z reklamówek jadła. Parówki, chrupki, wafelki na wagę, bułki, chleb, wędlinę... I jak najwięcej wody, żeby napełnić żołądek na maksa. Do akademika, do ubikacji dobiegała żeby się tylko pozbyć tego, co pochłonęła. Już bez zakupów. Zajadała pragnienia - Ja nie wiem, o czym myślałam. Chyba o niczym konkretnym. Moja terapeutka, którą sama wyszukałam i do której poszłam w mieście gdzie studiowałam, dopiero mi wytłumaczyła, że ja zajadałam swoje kompleksy, jakieś problemy, pragnienia - odpowiada Mirka. Terapeutka pytała ją o wszystko. O rodzinę też. Potem z tych Mirki opowieści wyszło jej, że powodów obżerania się Mirka ma przynajmniej kilka. Pierwszy to chęć zwrócenia na siebie uwagi w domu. Zwłaszcza ojca, którego w domu nie było, bo był w pracy. Może trochę też siostry i mamy, bo się Mirce wydawało, że mama młodszą siostrę trochę faworyzuje jej kosztem. A do tej terapeutki to zgłosiła się w ogóle dlatego, że się znów przestraszyła. Już nie możliwości przytycia, ale głupot, które zaczęła robić. Bo Mirka zaczęła kłamać rodzinie, że nie może przyjechać na weekend do domu, bo coś tam. A w perspektywie miała pełną lodówkę w akademiku i rzyganie w samotności. W domu to było kłopotliwe. Nie zawsze dało się zagłuszyć odgłosy wymiotów spuszczaniem wody. Mama się potem dopytywała, martwiła. Raz wysłała ją do psychiatry. Ale wtedy Mirka poszła do lekarza tylko dla świętego spokoju, żeby mamę mieć z głowy i nic to nie dało. Dopiero jak Mirce już przeszkadzało to głupie odchudzanie i coraz więcej osób wiedziało, że ona prowokuje wymioty, to się zaczęła zastanawiać. Sama poprosiła koleżankę z akademika, żeby zamykała przed nią jedzenie, bo ona jej wszystko wyżre. W domu już tak robili. Kiedy Mirka miała sama zostać w domu, a oni wychodzili, to nie zostawiali jedzenia albo wcale, albo je zamykali. Raz poszła nawet do sąsiadów, żeby ją poczęstowali plackami. Wtedy też były święta. Dziecko jak kluska Mirka, jak już poznała swojego obecnego męża, przestała się tak przejmować. Teraz ma też i dziecko, i pracę, więc nawet nie ma czasu na ważenie się. Na jedzenie czasu też czasami nie ma. Ale uważa, że na razie to odchudzanie i bulimia jest już za nią. Choć pamięta, że terapeutka mówiła jej, że to może czasami wrócić i po wielu latach. Na razie Mirka się nad tym nie zastanawia. Wygląda dobrze. Po dziecku nie przytyła. Nawet niedługo po porodzie założyła krótkie spodenki, co jak dla niej było sukcesem, bo uda to też było jej zmartwienie. Do dziś siada tak, żeby wydawały się szczuplejsze. - W ciąży głupot żadnych, jak odchudzanie się czy coś, to nie robiłam. Dziecko było najważniejsze, żeby było zdrowe. Choć jak było blisko porodu, to się zaczęłam bać, że jak się urodzi grube, taka kluska, to się będę brzydziła je wziąć na ręce - wspomina Mirka. Ale dziecko było w sam raz. Nie kluskowate. Niebo i piekło - Teraz dziewczyny mają lepiej, także te w małych miasteczkach. Bo teraz więcej jest grubych dziewczyn w reklamach, w teledyskach. Jest przecież Jenifer Lopez czy Beyonce Knowles, które są pulchne, a się podobają. I dziewczyny to widzą, i się tak nie przejmują wagą. W liceach pełno chodzi takich, którym się boczki ze spodni wylewają, a one jeszcze kręcą tyłkami. To te chude teraz mają piekło. Takie samo jak za moich czasów w liceum miały te grube - podsumowuje Mirka. - Choć jak tak teraz sobie myślę, to ja faktycznie nigdy gruba nie byłam. Więcej jak sześćdziesiąt parę kilo nie ważyłam. Ale wiem, że zawsze mogę przytyć. Dlatego szarych spodni jeszcze nie wyrzucam... Marta Wiewiórska Czytaj również: NIEBEZPIECZNIE CHUDE NASTOLATKI LEKCJA OBOWIĄZKOWA: ROZMOWY Z ANOREKTYCZKĄ DZIEWCZYNY O WADZE "ZERO" SĄ MNIEJ ATRAKCYJNE