Nie wyraziła zgody na tomografię, która mogła uratować jej życie - szlocha Joanna Wójcik z Humnisk, matka zmarłej dziewczynki. - Julka prawie nie chorowała. W niedzielę, 17 lutego dostała gorączkę. Po czopku temperatura spadła. Koło drugiej w nocy gorączka wróciła i córeczka dostała drgawek - pani Joanna milknie na moment i wzdycha głęboko. - Ciężko mi o tym opowiadać, to wszystko jest takie świeże. Najgorszemu wrogowi nie życzę tego, co przeżywamy. Tomografia niepotrzebna Przerażona mama zawiozła dziewczynkę na izbę przyjęć szpitala w Brzozowie, skąd trafiła na oddział dziecięcy. - Doktor Stankiewicz uspokoiła nas, że to tylko drgawki gorączkowe i podawała jej leki przeciwgorączkowe. We wtorek Julka miała kolejne dwa ataki drgawek, leciała przez ręce, nie kontaktowała. Prosiliśmy ordynator, żeby zrobiła tomografię albo pozwoliła przewieźć dziecko do Rzeszowa, ale odmówiła. Najpierw mówiła, że takie badanie nie jest konieczne. Potem, że nie ma anestezjologa, który musiałby znieczulić dziecko do badania. Powtarzała tylko, że kontroluje sytuację - łka kobieta. Umierające dziecko do Rzeszowa Mama Julii, która czuwała przy niej prawie cały czas, opowiada, że w piątek nad ranem 22 lutego Julka dostała tak silnego ataku drgawek, że "aż rączki i kręgosłup jej wykręciło", i całkiem straciła przytomność. Rano dziecko przewieziono do szpitala w Rzeszowie. - Julia Wójcik trafiła do nas w stanie prawie agonalnym z objawami wirusowego zapalenia mózgu, które potwierdziła tomografia wykonana niezwłocznie. Niestety, zmiany w mózgu były już bardzo zaawansowane. Dziewczynka zmarła 24 lutego, o godzinie 6.30 rano - wyjaśnia dr nauk med. Józef Rusin, ordynator Klinicznego Oddziału Pediatrii w rzeszowskim szpitalu, konsultant wojewódzki w dziedzinie pediatrii. Za późna diagnoza Doktor Rusin przyznaje, że przy takich objawach tomografia komputerowa powinna być wykonana dużo wcześniej. Wtedy można byłoby szybko wdrożyć odpowiednie leczenie. Nie ukrywa też, że lekarze z brzozowskiego szpitala mogli szybciej przywieźć dziewczynkę do Rzeszowa. To nie moja wina - Nie mam sobie nic do zarzucenia. Dziewczynka dostała odpowiednie leczenie na drgawki gorączkowe. Przez 2 dni nie było ataku, więc nie było potrzeby wykonania dodatkowych badań diagnostycznych, m.in. tomografii. Zleciłam punkcję lędźwiową, która nie wykazała żadnych nieprawidłowości. - Po dwudniowym okresie wyciszenia drgawek nastąpiło nagłe pogorszenie stanu zdrowia dziecka i dziewczynka została przewieziona do szpitala w Rzeszowie. I tam nastąpił zgon, a nie u nas - tłumaczy Małgorzata Stankiewicz, ordynator oddziału dziecięcego w Szpitalu Specjalistycznym w Brzozowie. Autor: URSZULA PASIECZNA