''Proszę państwa, proszę nie robić zdjęć, niczego nie dotykać, nie wyprzedzać przewodnika''. Te trzy ''nie'', które zawsze pada przed wejściem do jakiegokolwiek muzeum, jest dla polskiego turysty niczym zachęta do działania. I nie daj Boże, żeby ktoś zwrócił mu uwagę, bo przecież ON płaci za wycieczkę, a muzeum utrzymuje się z JEGO pieniędzy. Bolesna prawda Obraz polskiego turysty zmienił się w ciągu ostatnich lat. Kiedyś Polak, wytresowany przez panujący w Polsce system, był cichy i pokornego serca. Jeśli przewodnik wycieczki mówił: ''nie wolno'', turysta słuchał. Najlepszym przykładem są Kargul i Pawlak, którzy w filmie ''Kochaj albo rzuć'' wybierają się w podróż do Ameryki. Bojaźliwy Pawlak źle się czuje, gdy obsługują go kelnerzy i gorąco przeprasza za to, że wygrał w grze na automacie. I tak było przez wiele lat, aż pewnego dnia polski turysta poczuł się pewniej. I dopiero wtedy się zaczęło. Nagle okazało się, że polski turysta jest panem i władcą wszystkiego i wszystkich. To inni muszą się mu podporządkować i to on jest najważniejszy. Odpocząć na tronie Wawel. Każdego dnia przewijają się przez to miejsce setki turystów z całego świata. Z kim są największe problemy? No cóż, przewodnicy i strażnicy zamku nie ukrywają, że właśnie z Polakami. - Dziwią mnie zachowania naszych turystów - przyznaje pani Agnieszka, przewodniczka na Wawelu. - Jeszcze przed wejściem na komnaty przypomina się im, że nie wolno niczego dotykać, robić zdjęć, siadać na krzesłach. Ale kiedy wchodzą do środka, to czasami odnoszę wrażenie, że wszystko co robią, to z czystej przekory. Dotykają arrasów, ścian wyłożonych bardzo starymi płótnami. O siadaniu na meblach już nie wspomnę. A przecież to nam najbardziej powinno zależeć, żeby to miejsce służyło nam jak najdłużej. Rzeczywiście coś w tym jest, bo kiedy Polak-turysta wchodzi do muzeum, nagle opanowuje go jakaś niewyobrażalna niemoc i zmęczenie. Odruchowo szuka miejsca, gdzie mógłby chwileczkę odpocząć. A że jest to krzesło sprzed trzystu lat, to już najmniejszy problem. Ważne, że jest. Przeklęte kapcie Łańcut. Niedziela to dzień, kiedy zamek przeżywa prawdziwe oblężenie turystów. Kilkunastoosobowe grupy wchodzą nawet co 5-10 minut. I tutaj również słychać przypomnienie: ''Nie robić zdjęć, nie dotykać, nie wyprzedzać przewodnika''. Dla tych, którzy mają problemy ze słuchem, przygotowana jest wersja obrazkowa. No i co? I, niestety, niewiele to zmienia. Niezadowolenie turystów daje się odczuć już na samym początku zwiedzania. Powód? Kapcie, które trzeba założyć przed wejściem na komnaty. - Co za przeżytek - denerwuje się przysadzisty pan, który sapiąc próbuje nałożyć filcowy pantofel. - Przecież płacimy za bilety to moglibyśmy przynajmniej wejść jak ludzie, a z czymś takim na nogach - obrusza się jegomość. Nie zmienia jego nastawienia nawet tłumaczenie przewodniczki, która wyjaśnia, że to ze względu na rzeźbione podłogi. - Pewnie mam lepsze w piwnicy - mruczy pod nosem. Ale patrząc na przepiękne mozaiki trudno dać wiarę jego słowom. Wszechwiedzący - nieomylny Przewodnicy muzealni przyznają, że zmorą są wycieczkowicze, którzy uważają się za wszystkowiedzących. - Potrafią przerwać w połowie zdania i wtrącać swoje uwagi. Ale najgorsi są ci, którzy za plecami komentują to, co mówimy, twierdząc, że nie mamy racji, bo oni czytali o tym i wiedzą lepiej. Nie możemy przecież zwrócić im uwagi i powiedzieć, żeby nie przeszkadzali. Ale czasami naprawdę chciałoby się ich wyrzucić - śmieje się Agnieszka, która od 13 lat oprowadza turystów po Wawelu. Niczym Japończycy Jeszcze kilka lat temu najbardziej bawił nas widok japońskich turystów. Kilkadziesiąt osób, każdy z aparatem fotograficznym w jednym i kamerą w drugim ręku, i wszyscy robili zdjęcia w tym samym momencie i tej samej rzeczy. Do niedawna był to dla nas świetny temat do żartów, ale nawet nie zauważyliśmy, że staliśmy się tacy sami. Teraz prawie każdy polski turysta nawet nie rusza się na wycieczkę bez aparatu fotograficznego. I też fotografujemy wszystko, wszystkich i wszędzie. Nawet tam, gdzie nie wolno. Francja, Luwr. Wśród tysięcy dzieł sztuki jest jeden obraz, który każdy chce zobaczyć. Mona Lisa. Nie wolno do niej podchodzić, a przede wszystkim jest surowy zakaz fotografowania płótna. Ale przecież dla polskiego turysty nie ma czegoś takiego, jak zakaz: - Co mi nie wolno? I już stoi przed najsłynniejszym obrazem Leonarda da Vinci i ''strzela fotkę''. Są też i mniej bezczelni, którzy próbują się z tym kryć i robią zdjęcia ''z biodra''. ''Darmówka'' w cenie Kiedy spytać kelnerów czy pokojówki w zagranicznych hotelach, z czym kojarzą się Polacy, najczęściej pada jedno stwierdzenie: uwielbiają, kiedy coś jest za darmo. Polski wycieczkowicz lubi wszystko, za co nie musi płacić. Darmowe drinki, owoce, sałatki i kanapeczki do degustacji - kiedy tylko są, kłębi się tam tłum naszych. Ale jeśli już trzeba wyciągnąć pieniądze z własnej kieszeni, polski turysta już się na to nie pisze. Woli nie nadwerężać swojego portfela na jakieś fanaberie. - Na jednej z zagranicznych wycieczek widziałam, jak jakaś grupa z Polski rzuciła się na stół zastawiony regionalnymi przysmakami - wspomina Gosia z Sędziszowa Młp. - W błyskawicznym tempie nałożyli pełne talerze, ale wtedy poinformowano ich, że to nie jest za darmo. Zaskoczeni i źli szybko odłożyli talerze i wybrali się do jakiegoś baru szybkiej obsługi. Czas na metamorfozę Od kilku lat polscy turyści wyjeżdżają w najdalsze zakątki świata. I, niestety, nie są najlepszą wizytówką naszego kraju. Na szczęście nie wszyscy rzucają się na darmowe jedzenie, krzyczą na obsługę i nie potrafią docenić uroków kraju, w którym się znaleźli. - Oby było ich jak najwięcej. Może w końcu uda się zmienić nasz wizerunek za granicą, gdzie uważają nas za wyjątkowo nieuprzejmych ludzi, wywyższających się nad innych i takich, którzy zawsze i wszędzie próbują coś zakombinować - dodaje Gosia. ANNA OLECH