Autyzm ukradł go światu i rodzicom. Cztery lata temu Arkadiusz i Ewelina Sypieniowie rozpoczęli walkę o ukochanego jedynaka. Albert nie wybiega z pokoju żeby nas powitać. Sześciolatek jest tak pochłonięty grą na komputerze, że cały świat mógłby nie istnieć. Rodzice mówią, że to jedna z jego pasji i mógłby tak grać bez końca. Chłopczyk wpatrzony w kolorowy ekran jak sroka w kość bardzo sprawnie operuje klawiszami i przeskakuje śmiesznym ludzikiem w górę, w dół i na boki, przechodząc z planety do planety. A jeszcze cztery lata temu jego mózg nie przyjmował do wiadomości, że można tyle przyjemności czerpać z zabawy i można na czymś logicznym skupić uwagę. Autyzm... i co dalej? Za to Albert bardzo lubił światło. Mógł się w nie wpatrywać godzinami. To zresztą jedno z niewielu słów, które rozumiał i reagował na nie natychmiast. - Autystyczne dzieci nie zwracają uwagi na polecenia, prośby, gesty, ale często reagują na intensywne bodźce wzrokowe i słuchowe. Wynika to prawdopodobnie z pewnych zaburzeń mózgu, który nieprawidłowo odbiera te bodźce. Autyzm to zaburzenie rozwojowe, które wpływa na rozwój mózgu w sferach rozumienia, kontaktów socjalnych i porozumiewania się - tłumaczy Agata Pieniążek, specjalista diagnozy i terapii osób z autyzmem. - Taka diagnoza to był dla nas szok. Gdy dowiedzieliśmy się, że nasz synek ma autyzm wczesnodziecięcy, a potem poznaliśmy tę chorobę, nie mogliśmy się na początku z tym pogodzić. Bardzo się baliśmy, że może skończyć się ośrodkiem - wspominają Arkadiusz i Ewelina Sypieniowie. Bardzo ciężko było się pogodzić z tym, że ich jedyny syn być może nigdy się do nich nie uśmiechnie, nie powie mamo, tato, nie przytuli się, nie zrozumie, jak bardzo go kochają. Tak wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi. Jak będzie się rozwijał? Czy kiedyś zacznie mówić, ubierać się, jeść? Czy pójdzie do przedszkola, a potem do szkoły? Czy będzie normalnie żyć, jak inne, zdrowe dzieci? I najważniejsze, na jaki stopień autyzmu cierpi ich dziecko? Będziemy walczyć o syna Po wielu rozmowach i nieprzespanych nocach postanowili, że nie mogą się poddać. - Powtarzałem sobie i żonie, że nie można siedzieć i płakać, tylko trzeba coś z tym zrobić - opowiada z przejęciem pan Arek. Pojechali na testy do ośrodka w Rzeszowie, a potem do Warszawy. Zaczęła się długa i żmudna praca z Albertem pod okiem terapeuty w ośrodku i w domu. Pani Ewelina dla synka zrezygnowała z kariery i pracy. Odtąd każdy dzień spędzony z Albertem był na wagę złota, każde ćwiczenie powtarzane po tysiąc razy przybliżało chłopca do świata.