Nie zdają sobie jednak sprawy, że w pewnym momencie tej pomocy może rzeczywiście zabraknąć. Wtedy mogą być winni ludzkiej tragedii. Bombiarze - plaga policji - Od początku roku mieliśmy już 30 alarmów bombowych - mówi aspirant Marta Tabasz z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. - Pięć przypadków zostało potwierdzonych, czyli policjanci znaleźli tyle samo atrap ładunków wybuchowych. Mieliśmy też tragiczny wybuch, który zabrał życie - dodaje. W roku ubiegłym takich wezwań było 48. Tymczasem na co dzień policja ma sporo pracy z żartownisiami, nie lekceważąc żadnych zgłoszeń. Jednak policjanci potrafią ocenić sytuację na etapie pierwszych oględzin. Dlatego nie zawsze w akcji są pirotechnicy. Wezwanie specjalistów i użycie ich sprzętu słono kosztuje. - Wyjazd ekipy to koszt ok. 6 - 7 tys. - informuje Marta Tabasz. - Do tego może dojść koszt wykorzystania sprzętu specjalistycznego. Wtedy kwota zwiększa się nawet dwukrotnie. Zabawa z ogniem Podczas alarmów bombowych obiekty zabezpieczają również strażacy. - Średnio, wyjazd jednostek bojowych, kosztuje od dwustu do pięciuset złotych - zaznacza starszy kapitan Marcin Betleja, rzecznik komendanta wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej w Rzeszowie. - Wszystko zależy od ilości zadysponowanego sprzętu i odległości dojazdu - dodaje. Ponadto strażacy mają wezwania do nieistniejących pożarów, wypadków itd. Od początku roku było ich 353. Wypadek widmo Niestworzone rzeczy opowiadają też dzwoniący na pogotowie. Wtedy ekipa karetki traci cenny czas i siły, nie mówiąc o kosztach, które szacuje się na ok. 300 zł za zadysponowanie ambulansu. - Co prawda liczba tych incydentów zmalała po tym, jak zainstalowaliśmy system identyfikacji wszystkich dzwoniących i kilka spraw znalazło się na policji - przyznaje Stanisław Rybak, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Rzeszowie - jednak nadal zdarzają się głupie żarty - dodaje. Warto więc pamiętać, że fałszywe wezwania są tak samo karane jak alarmy o podkładaniu bomby. Przedstawiciele służb ratowniczych apelują: - Zanim sięgniesz po telefon alarmowy, by "wykręcić numer" dyspozytorom ratownictwa, zastanów się! Może akurat w tej chwili czyjeś życie wisi na włosku, a ktoś naprawdę potrzebuje pomocy. ANDRZEJ ŁAPKOWSKI