Pani Renata wygrała w ogólnopolskim konkursie "Rolnik-Farmer Roku 2007" w kategorii gospodarstwo rodzinne od 50 do 100 hektarów. I choć czasem jest wściekła, że od rana do nocy zawsze harówka, to bez Bieszczadów nie potrafi już żyć. Reguły gry w domu i zagrodzie Kozdębów są proste. - "Do stołu" pierwsze zasiadają zwierzęta. Gdy te są nakarmione i napojone, czas na śniadanie dla moich chłopaków, syna i męża - opowiada pani Renata. Wszyscy i wszystko kręci się wokół owczarni. Na czas wyrodu jagniąt, w grudniu, styczniu i lutym, Renata Kozdęba z owczarni właściwie nie wychodzi 24 godziny na dobę. Od kilkudziesięciu lat święta Bożego Narodzenia i sylwester są u Kozdębów takie same - rodzina czuwa w owczarni przy stadzie. 76-hektarowe włości specjalistki od owiec I tak po 26 latach Renata Kozdęba doczekała się... nagrody dla najlepszego "Rolnika-Farmera Roku" przyznawanej od 14 lat przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Agencję Nieruchomości Rolnych i Uniwersytet Technologiczno-Przyrodniczy w Bydgoszczy. Właścicielka owczarni w Lutowiskach, zgłoszona do konkursu przez Ośrodek Doradztwa Rolniczego w Ustrzykach Dolnych, wygrała w kategorii ekologiczne gospodarstwo rodzinne od 50 do 100 hektarów. - Aż się nogi pode mną ugięły, jak usłyszałam swoje nazwisko w sali bankietowej warszawskiego hotelu Sheraton - opowiada najlepsza w Polsce farmerka. - I pewnie, że mam poczucie sukcesu. Udowodniłam sobie i innym, że w Bieszczadach, w bardzo trudnych warunkach można świetnie gospodarować i mieć wzorcową owczarnię. Kobieta do walizki spakowała statuetkę - Złote Jabłko, dyplom i list gratulacyjny od prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego i szybko z Warszawy wróciła do Lutowisk. - Tutaj jest moje miejsce. Tutaj czuję się sobą i u siebie - mówi kobieta. I kto by pomyślał, że jeszcze 26 lat temu pani Renata była typowym mieszczuchem. Mieszkała w bloku w Nowym Targu i kończyła studia z nauczania początkowego. - Na szczęście nauczycielką nigdy nie zostałam - śmieje się. - Poznałam hodowcę owiec z Lutowisk, zakochałam się w moim przyszłym mężu i owieczkach. Spod samiuśkich Tater w Bieszczady Pani Renata nie kryje, że twarda z niej kobita, w końcu góralka, tyle że Tatry zamieniła na Bieszczady. - Jak się gospodarzy na 76 hektarach i dba o 130 owiec matek, 7 tryków zarodowych rasy czarnogłówka i co roku o ok. 140 rodzących się jagniąt, trudno być sentymentalnym - kwituje najlepsza farmerka. A że walczyć o swoje potrafi, kobieta udowodniła ponad 7 lat temu, gdy ówczesnego wojewodę podkarpackiego, Zbigniewa Sieczkosia, jako reprezentanta rządu w terenie pozwała do sądu o zbyt niskie wypłaty odszkodowań za owce zagryzione przez wilki. - Sprawę w sądzie wygrałam, a szum medialny zrobił się taki, że w prezencie od ówczesnego ministra ochrony środowiska otrzymałam dwa owczarki podhalańskie. Do dziś są ze mną Watra i Gawra, jej córka. Bieszczady nie rozpieszczają ani zwierząt, ani ludzi Otrzymana właśnie nagroda "Rolnik-Farmer Roku 2007" cieszy tym bardziej, że hodowla owiec jest ciężka, w Bieszczadach zimy długie i mroźne, a tym samym okres wegetacji roślin bardzo krótki. Do tego trzeba walczyć z powtarzającymi się atakami wilków na owce. - Od kilku lat mam elektrycznych pastuchów, nocą owce zapędzane są do koszy, czyli na pastwiska otoczone dwumetrową siatką, dzięki temu problemy z wilkami w moim stadzie się skończyły - opowiada Kozdęba. W owczarni urlopów i zwolnień chorobowych nikt nie wystawia, ale nie brakuje innych kłopotów. 47-letnia właścicielka owczarni przy zwierzętach pracuje sama z mężem, pomaga im 15-letni syn Krzysiek. Od maja do października, gdy owce są wypasane, kilka razy dziennie musi chodzić doglądać stada, przypilnować remontu w owczarni, zadbać o sprzedaż odchowanych jagniąt do ubojni. Mięso z jej zwierząt, z ekologicznego gospodarstwa, wykorzystywane jest do produkcji odżywek dla dzieci. Najlepsze okazy tryków trafiają do innych gospodarstw na tryki zarodowe. - Ostatnio zachorowaliśmy z mężem na grypę i nagle uświadomiłam sobie, że oboje mamy po 40 stopni gorączki, ale nawet półprzytomni musieliśmy wstać i nakarmić owce. U nas urlopów ani zwolnień chorobowych nikt nie wystawia - pointuje Renata Kozdęba. - Jedyny relaks? Raz na pół roku wizyta u przyjaciółki, kosmetyczki. Poza tym praca, praca, praca. Ale co zrobić? Ja siedzieć nie potrafię, a robota mnie lubi. ANETA GIEROŃ