Niewielki, purpurowy dywanik w tureckie wzory leży na drewnianej podłodze w kuchni państwa Puchałów. Tuż obok znajduje się pokój dwuletnich Oliwi i Wiktorii - choć nie są bliźniętami urodziły się w tym samym roku, jedna w styczniu, druga - w grudniu. Obie słodko spały, gdy za ścianą przychodził na świat ich braciszek. Jeszcze są w szoku Niedzielny wieczór, jest dla Puchałów spokojny. Nie mają się zresztą czym denerwować - Teresa ma wyznaczony termin porodu dopiero na 24 maja. Nic nie wskazuje na to, by miał nastąpić wcześniej, bo mama dwóch córeczek czuje się bardzo dobrze. Około godziny 22.00 jeszcze zagląda do nich mama Pawła, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Mieszka z nimi na co dzień, ale akurat tego dnia nocuje poza domem. Kilka minut przed 2.00 Teresa wstaje do łazienki. - No i z tej łazienki już mi było trudno samej wrócić, bo jak z niej wychodziłam to już takie bóle mnie złapały, że ledwo doszłam do pokoju - śmieje się Teresa patrząc czule na śpiącego słodko Grzesia. Ale wtedy wcale nie było jej do śmiechu, ani tym bardziej jej mężowi. - Syn złapał za słuchawkę i w pierwszej kolejności zadzwonił do mnie, żebym przyszła popilnować dziewczynek, bo oni jadą do szpitala. Tyle że wcześniej szukał numeru do mnie w książce telefonicznej Rzeszowa. Tak mocno był zdenerwowany. Ale też bardzo przytomnie myślał, pełna koncentracja - mówi pani Janina, matka Pawła. W roli położnika wystąpił mąż Teresa siadła na stołku w kuchni, już przebrana i czekała, aż mąż wezwie karetkę. - Paweł chodził jak nakręcony, nie wiedział, co ze sobą zrobić - mówi z uśmiechem Teresa. Oboje wiedzieli wtedy, że minie przynajmniej 20 minut, zanim pomoc medyczna ze Stalowej Woli do nich dojedzie. Teresa czuła, że poród zaczął się na dobre, więc przezornie położyła się na podłodze. W tym czasie Paweł dzwonił na pogotowie. - Pamiętam jeszcze, że kazałam mu przynieść ręczniki, żeby było w co dziecko owinąć - mówi Teresa. Paweł wydostał Grzesia na świat, wyplątał go z pępowiny i potrząsnął dwa razy, by mały nabrał powietrza w płuca. O 2.34 Grześ był jest na świecie, ważył 3570 g i miał 54 cm. Discovery prawdę ci powie Pępowinę przecinali już ratownicy medyczni, którzy patrzyli z niedowierzaniem na rodziców z już narodzonym dzieckiem. Takiego obrazka się nie spodziewali. - Jak już wieźli nas do szpitala, to nawet zdjęcia z Grzesiem sobie robili - opowiada Teresa. Choć poród przebiegł bez żadnych komplikacji, a mały urodził się zdrowy jak rybka (10 punktów w skali Apgar), to za skarby świata nie zdecydowałaby się na poród w domu. - Szpital to jednak najbezpieczniejsza opcja, bo różne komplikacje przy porodzie mogą się pojawić - mówi kobieta. Takie lekkie porody to dla niej chyba dar od Boga - dwie córeczki też urodziła błyskawicznie i bez żadnych problemów. Niecodzienny poród to jednak rzadkość Sami pracownicy szpitala przyznają, że niecodzienny poród to jednak rzadkość. Ostatni raz taki przypadek odnotowali jesienią zeszłego roku, kiedy to pacjentka urodziła wówczas w samochodzie w szpitalnej bramie. Czy odebrać poród to łatwa sztuka? Paweł, bohater pierwszoplanowy akcji powoli wychodzi z szoku. - Ale jeszcze przez kilka dni potem trudno się było z nim dogadać - relacjonują jego bliscy. Skąd wiedział, co robić? - Pamiętałem co nieco z programu dokumentalnego na Discovery, ale tak naprawdę, jak się nie ma wyjścia, to się po prostu działa. A tu przecież chodziło o życie żony i synka. Jak zapewnia, mimo udanego debiutu w roli położnika, nie zamierza się zatrudniać na "porodówce". Razem z żoną mieli parę pomysłów na imię dla jedynego syna, ale w końcu uznali, że ten sam sobie je przyniósł - urodził się przecież w Grzegorza. - A to też Dzień Zwycięstwa - zauważa babcia malca. Nic więc dziwnego, że Grześ, jak na zwycięzcę przystało, upodobał sobie purpurowy kolor. Taki jak ma dywanik, na którym się urodził. Malwina Stefaniak