Ogromne litery z nazwą klubu sportowego na ekranach przy al. Batalionów Chłopskich zostały już zamalowane. Jak to się jednak stało, że gigantyczne napisy w ogóle powstały? O to właśnie pytał stróżów prawa wiceprezydent Marek Ustrobiński na ostatniej odprawie miejskich służb. - Wraz z policją prowadzimy wzmożone patrole, które kontrolują tereny najbardziej narażone na działalność grafficiarzy - odpowiadała Jadwiga Jabłońska, zastępca komendanta Straży Miejskiej w Rzeszowie. - Musimy prowadzić je nocą, a to utrudnia nasze działanie. Jednak wysokie na kilka metrów napisy nie mogły powstać w ciągu kilku czy kilkunastu minut. Ten właśnie fakt wzbudził wątpliwości wiceprezydenta. Z wyjaśnieniem pospieszył obecny na odprawie rzeszowski malarz i zarazem dyrektor Biura Wystaw Artystycznych Ryszard Dudek. Według jego opinii, grafficiarze potrzebowali na stworzenie swego dzieła aż dwóch dni. - Aby porządnie namalować taką literę potrzeba kilku godzin ciężkiej pracy - ocenił Dudek. Gdzie więc byli wówczas strażnicy miejscy i policja? Pomogą kamery i zieleń - Nie ma wątpliwości, że są to działania chuliganów - mówi Maciej Chłodnicki, rzecznik prezydenta. - Jeśli będą się powtarzać, w miejscach gdzie pojawia się graffiti, zostanie zainstalowany monitoring. Nagrani przez kamerę sprawcy będą nie tylko karani za dewastację, ale także obciążani kosztami usunięcia napisów. Ich nazwiska zostaną podane do publicznej wiadomości. Liczymy na sygnały od mieszkańców, którzy na gorąco będą zgłaszać takie przypadki. Na razie Miejski Zarząd Dróg i Zieleni musi z kwoty na bieżące utrzymanie ekranów wysupłać środki na zamalowywanie napisów. - Myślę, że koszty usuwania graffiti będziemy ponosić do chwili, gdy ekrany zostaną skutecznie zasłonięte przez nasadzoną zieleń - zapowiada Tadeusz Kuśnierz, dyrektor MZDiZ. KRZYSZTOF KUCHTA