Antoni J., były rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Jarosławiu, mimo wyroków sądowych, listu gończego i ostatnio ponownego aresztowania, wciąż ma liczne grono obrońców. Przewodzi im twórca internetowej "Telewizji Narodowej". Tej samej, która w jesieni ubiegłego roku wyemitowała film, znieważający pamięć prof. Bronisława Geremka. Antoni J. na początku tego roku opowiadał tam o swojej "walce z wrogami polskiej szkoły". W kwietniu za pośrednictwem "Telewizji Narodowej" pozdrawiał swoich zwolenników ze szpitala w Tomaszowie Lubelskim. Antoni wszechmogący Antoni J., rocznik 1938, habilitował się w 1978 w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy Komitecie Centralnym PZPR. Zanim pojawił się w Jarosławiu, znany już był w kilku innych polskich uczelniach. M. in. w krakowskiej AWF, gdzie toczyło się przeciwko niemu postępowanie dyscyplinarne o pobieranie nienależnych wynagrodzeń. To zapewne jeden z powodów, dla których J. przeniósł się do Rzeszowa. W 1998 roku, będąc wykładowcą Politechniki Rzeszowskiej, zaczął tworzyć Państwową Wyższą Szkołę Zawodową w Jarosławiu. Dwa lata później mówiono tam już o nim "geniusz Podkarpacia" a Jarosław nazywano "J...-ławem" od nazwiska Antoniego J., grającego pierwsze skrzypce w tym mieście. Szkoła, w której studiowało 15 tys. osób, zatrudniała ok. 500 pracowników, będąc jednym z największych pracodawców w mieście. W PWSZ dorabiało do pensji wiele prominentnych osób. To wtedy o ówczesnym rektorze tej uczelni zaczęto mówić "Antoni wszechmogący". Wizyta w szkole, której rektorem był J., stała się obowiązkowym punktem programu dla wszystkich oficjalnych gości odwiedzających Jarosław. Były rektor oprowadzając po szkole opowiadał, jak to "na bazie starych, wojskowych koszar udało mu się stworzyć edukacyjne imperium". W skład "imperium" miał także wchodzić kościół, który J. zamierzał zbudować na wprost rektoratu. Budowa ruszyła bez zezwolenia. Odpowiednie służby starostwa powiatowego nie dostrzegły, jednak naruszenia przepisów. Dopiero po kontroli NIK-u zakazano jej kontynuowania. Obiekt, na który wydano milion złotych, przez kilka lat niszczał, dopiero niedawno udało się go przeprojektować na Akademickie Centrum Kultury. J. chwalił się także "doskonale przygotowaną kadrą". "U mnie wykłada profesor z Chorwacji, który bardzo ładnie mówi po polsku i Austriak, który uczy gastronomii. Nawet wśród portierów są osoby z wyższym wykształceniem a nasza sprzątaczka jest osobą po licencjacie i robi studia magisterskie" - wyliczał J. Zadbał też o to, aby mieć profesjonalistę, który doradzał mu w sprawach "wydawnictw i kontaktów z dziennikarzami". Specjalista od PR-u nie mógł nakłonić go, aby zmienił swój specyficzny, delikatnie mówiąc, styl działania. J. potrafił publicznie znieważać współpracowników, a nawet urzędników magistratu. Lekceważył studentów, ubliżał dziennikarzom. W szkole dochodziło do rękoczynów. Modlitwa o "wiatr nadziei" Antoni J. liczył się ze zdaniem tylko jednej osoby - twórcy Radia Maryja. Gdy w 2005 roku za napaść na dziennikarkę z Rzeszowa, która napisała m. in. iż bezprawnie przyznano mu nagrodę w wysokości 230 tys. zł, zaczęto go przedstawiać w negatywnym świetle, o. Rydzyk nawoływał słuchaczy Radia Maryja do modlitwy w jego intencji mówiąc: "Niech wiatr nadziei wieje z Jarosławia". "Ciało mogą zniszczyć, ale ducha nie zabiją" - odpowiadał na tej samej antenie J. Kolejnymi osobami, po dziennikarzach, które podpadły "geniuszowi Podkarpacia" byli Tomasz Kulesza, kanclerz PWSZ oraz zmarły ponad rok temu senator PiS Andrzej Mazurkiewicz (współtworzył PWSZ, był przewodniczącym konwentu szkoły). Kulesza był pierwszą osobą, która otwarcie wystąpiła przeciwko J. Były rektor PWSZ ogłosił wówczas, że zwalnia kanclerza z pracy, bo ten, jego zdaniem, "nie miał wyczucia ekonomicznego" i podobno "źle gospodarował groszem". W rzeczywistości Mazurkiewicz i Kulesza sami zrezygnowali z pracy w uczelni. Oni i wspomniana wyżej dziennikarka dostawali później telefony z pogróżkami i obelgami (dziennikarce zapowiedziano telefonicznie, że "zostanie utopiona w Sanie"). Mury jarosławskich kamienic zostały oblepione setkami plakatów, w których, przy użyciu niewybrednych słów, rozprawiano się z przeciwnikami J. Kiedy jarosławska policja rozpoczęła śledztwo w sprawie pojawiających się w mieście paszkwili, sama stała się obiektem ataków. Komendant powiatowy zaczął otrzymywać anonimy, w których "nazywano go barbarzyńcą i przywódcą złodziei". Jesienią 2005 wydawało się, że losy Antoniego J. są przesądzone. Został odwołany ze stanowiska rektora i zatrzymany przez policję. Postawiono mu zarzut przyjmowania łapówek od doktorantów i studentów. Poplecznicy nie próżnowali Antoni J. wielokrotnie podkreślał, iż ma "szerokie znajomości". Wśród swoich doktorantów wymieniał nazwiska znanych polityków i samorządowców. Nie wszyscy z nich przyznawali się do znajomości z J., jednak fakty wskazywały, że poplecznicy J. nie próżnują. W grudniu 2005 roku, już w trakcie toczącego się procesu, ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zażądał akt sprawy J. Po ich przestudiowaniu Prokuratura Krajowa zasugerowała prokuratorowi prowadzącemu śledztwo, by przed sądem wnioskował o zwolnienie podejrzanego z aresztu. Sąd się na to nie zgodził. Prokuratura nie dała jednak za wygraną. Ponowiła prośbę pod koniec sierpnia 2006 i tym razem sąd ustąpił. Kilkanaście dni później J. został skazany na 5 lat więzienia, pięcioletni zakaz wykonywania zawodu i wysoką grzywnę. Sąd potwierdził wszystkie 21 prokuratorskie zarzuty. Owe przestępstwa to głównie czerpanie korzyści majątkowych i płatna protekcja, przyjmowanie i żądanie łapówek. Prokuratura ustaliła, że oskarżony na osobistym koncie w banku zgromadził oszczędności w kwocie pięciu milionów złotych. Wyrok nie był prawomocny.