Dlaczego nie wrócił do domu, dlaczego się nie odzywa? Nie wiem, co mogło się stać. To straszne żyć w takiej niepewności. Już tyle dni go nie ma... - zrozpaczonej matce łamie się głos . - Przepraszam, że ja tak... Nie mogę przestać płakać. Nie wiem, co pani powiedzieć, co mogłoby pomóc, żeby go odnaleźć - mówi pani Genowefa Marszałek z Beska k. Sanoka. Jej najstarszy syn, 33-letni Grzegorz, ostatni raz widziany był 28 listopada w Sanoku. - Na kamerze jest nagrane, że o godz. 7.55 rano wyszedł z pracy w straży pożarnej. I tyle, przepadł. Pewnie poszedł na przystanek autobusowy - opowiada pani Genowefa. Gdzie się podział? - Już nawet u jasnowidzów byłam, chociaż w to nie wierzę. Ale w takiej sytuacji człowiek chwyta się wszystkiego. Jeden powiedział mi, że Grzesiu został uderzony w lewą stronę głowy. Myślałam, że może miał wypadek. Przeszliśmy szlak w Bykowcach, że może leży gdzieś w lesie. On tak lubił góry. I nic. Szukaliśmy nawet na Słowacji, bo ktoś powiedział, że chyba go widział w Świdniku. Ale i tam nie trafiliśmy na żaden ślad...- łka zrozpaczona matka. Grzegorz uwielbiał wycieczki i Bieszczady. - Ale zawsze, gdy wyjeżdżał, wiedziałam, gdzie jest i kiedy wróci. Teraz nigdzie się nie wybierał. Nie zabrał ze sobą żadnych rzeczy. Wyszedł po prostu jak zwykle do pracy - wspomina pani Genowefa. Grzegorz pracował Komendzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Sanoku. Od 13 lat był strażakiem. Koledzy również nie wiedzą, co mogło się stać z Grzegorzem. - Był bardzo sumienny, zdyscyplinowany, nigdy nie opuścił służby - mówi st. kpt. inż. Krzysztof Zubik, dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w KP PSP w Sanoku. - To dobry kolega, sportowiec, reprezentował naszą jednostkę m.in. w piłce nożnej. Uciekł przed światem? Pani Genowefie różne myśli przychodzą do głowy. - Grzesiu był zamknięty w sobie i bardzo spokojny. Ostatnio miał dość tego, co się dzieje. Mówił, że jest coraz gorzej. Tłumaczyłam mu, że świat już taki jest, że nie da się go zmienić. Tak sobie myślę, że może Grzesiu uciekł do zakonu. Może gdzieś w jakimś klasztorze schował się przed światem? - zastanawia się. - A może stracił pamięć? Jasnowidz mówił, że został uderzony, ale że ktoś się nim opiekuje... - Wie pani, wtedy, kiedy szukaliśmy Grzesia w lesie, prosiłam Boga, żeby go nie znaleźć. Wiadomo, że odnalezienie go tam, w tym lesie, oznaczałoby jedno... - pani Genowefa znowu zaczyna płakać. - Co mam robić? Gdzie jeszcze mogę pójść? Powiadomiłam policję, ITAKĘ. Sprawdzam na policji, gdy znajdą kogoś w wieku 33 lat, jak mój Grzesiu. Zaglądam, wypatruję. Ciągle mam nadzieję. Myślałam, że może wróci na święta, że na sylwestra. A tu już tyle czasu minęło i wciąż go nie ma... BEATA SANDER