Kierowcy natomiast tłumaczą, że przyczyną wielu kolizji jest fatalna jakość polskich dróg. Co ciekawe, i jedni, i drudzy w dużej mierze mijają się z prawdą. Kierowcy może mają trochę racji, bo przecież wiadomo, że brak u nas autostrad i dróg szybkiego ruchu, a to znacznie utrudnia szybką i płynną jazdę. Ale pozostałe drogi po licznych remontach już tak fatalne nie są - są kraje, gdzie jest dużo gorzej. Natomiast opinie, że Polacy są piratami drogowymi i fatalnymi kierowcami są wyssane z palca. Najprawdopodobniej po to, żeby siać propagandę i tłumaczyć raz po raz zaostrzane sankcje i szykany w postaci wysokich mandatów i fotoradarów mnożących się jak grzyby po deszczu. Polacy najlepszymi kierowcami na świecie! Tymczasem liczby nie kłamią. - Polscy kierowcy są najlepsi na świecie! I wcale nie chodzi tu o Roberta Kubicę. Żeby nie być gołosłownym - w Austrii, czyli kraju na pewno lepiej rozwiniętym niż Polska, o świetnej sieci dróg i autostrad, dochodzi rocznie do ok. 42 tys. wypadków. W Polsce tych wypadków jest co prawda ok. 51 tys., ale przecież nasz kraj jest aż 5-krotnie liczebniejszy. Zresztą, żeby jeszcze bardziej pokazać różnicę - na 10 tysięcy pojazdów w Austrii w wypadkach uczestniczy 95, a w Polsce tylko 30! To jest ponad trzy razy mniej! W dodatku w Polsce na przestrzeni lat obserwujemy tendencję spadkową - w 1995 roku na wspomniane 10 tys. pojazdów w wypadku uczestniczyło 57, czyli przez ten czas zanotowaliśmy spadek niemal o połowę, podczas gdy w Austrii wypadków było tyle samo co obecnie. Tak jest zresztą nie tylko w Austrii - w innych tzw. cywilizowanych krajach jest podobnie; w USA - 84, w Kanadzie - 85, w Niemczech - 70, w Wielkiej Brytanii - 65, w Hiszpanii - 50. Słowem, wszędzie jest dużo więcej wypadków niż u nas. Czyż nie świadczy to o tym, że mamy najlepszych kierowców? Hipokryzja rządzących i policji Dlatego też każdy Polak, który jeździł po drogach Europy i Ameryki Północnej wścieka się, że nasi politycy i wspierająca ich policja zamiast na poważnie zająć się budową autostrad i dróg szybkiego ruchu, by ułatwić życie kierowcom, wciąż wydają grube pieniądze na to, żeby im życie... utrudnić. Bo szpikowanie naszych dróg tysiącem fotoradarów i wyposażanie policji w samochody z kamerami, to przecież nic innego, jak chęć sięgnięcia do kieszeni kierowców i złupienie ich ile wlezie. Tłumaczenie tego dbaniem o bezpieczeństwo na drogach jest czystą hipokryzją. Najlepszym dowodem na to są niedawno ujawnione wytyczne szefostwa policji, że jeden patrol drogówki bez przynajmniej 10 mandatów i jednego pijanego kierowcy dziennie ma się nawet w komendzie nie pokazywać. Przekręt za 200 milionów Nie dziwi więc też, że ktoś podejmuje decyzję o wydaniu 200 milionów złotych na fotoradary. To się przecież szybko zwróci - wystarczy zamontować owe skrzynki przy drogach, gdzie można bezpiecznie jechać z szybkością 100 km/h, a następnie ustawić tam znak ograniczenia prędkości do 50. A potem już tylko mandat za mandatem... I kasa leci. Drugie dno przekrętu W całym tym przekręcie jest jeszcze drugie dno - to koszt fotoradaru. Skoro na 1000 fotoradarów przeznaczono 200 milionów złotych, to łatwo policzyć, że jeden fotoradar będzie kosztował 200 tysięcy. To doprawdy horrendalna suma. Ci, którzy takie cacka robią, twierdzą, że koszt wyprodukowania słupka ze skrzynką wynosi ok 30 tys. złotych (!), a koszt jej zamontowania wraz z wykupieniem gruntu to ok. 15 tys. Razem wychodzi 45 tysięcy! Za same skrzynki! Do tego dochodzi "wnętrze" czyli aparat fotograficzny, komputer i całe oprogramowanie. Wygląda na to, że ma to kosztować ok. 150 tysięcy złotych! To przecież horrendalne sumy, nawet biorąc pod uwagę, że owe skrzynki muszą być wykonane ze specjalnego kwasoodpornego metalu, że muszą być klimatyzowane, a sprzęt elektroniczny musi być najwyższej klasy. Wystarczy popatrzeć na taki "gołębnik" jak na samochód wartości 200 tysięcy złotych, żeby wiedzieć, że ktoś podłapał świetny interes. Dlaczego taki przekręt jest możliwy? To proste! Klient jest jeden i to taki, który nie dysponuje swoją ciężko zarobioną kasą tylko państwową, czyli niczyją. W dodatku ten klient nie będzie się targował o marne grosze, skoro wie, że inwestycja bardzo szybko mu się zwróci i równie szybko zacznie na niej zarabiać. Słowem, jak zwykle wszyscy są zadowoleni, a po tyłku dostanie, również jak zwykle, szary obywatel. Na co wydać te 200 milionów? Za pieniądze przeznaczone na fotoradary autostrad i dróg szybkiego ruchu nie da się wybudować - to zbyt małe pieniądze. Ale z całą pewnością można by za nie poprawić stan bezpieczeństwa ludzi - za 200 milionów złotych można wybudować np. 200 kilometrów chodnika dla pieszych, którzy wtedy chodziliby po nim, a nie poboczem, którego zresztą często też nie ma. Poza tym, można by też lepiej wyprofilować niejeden zakręt, poprawić wiele kilometrów nawierzchni - po prostu wydać kasę na wiele lepszych rzeczy niż te nieszczęsne fotoradary. Autor: KRZYSZTOF PIPAŁA